Hejo!
Witam wszystkich pod dość długiej ( trochę za długiej) przerwie. Przybywam do was z nowymi przygodami Łowców ( a jakżeby inaczej), które powstały pod wpływem strumienia wyobraźni na obozie literacki.
Czyli, kiedy każą ci myśleć, ale twój mózg postanawia wziąć sobie wolne.
Uwaga na przyszłość: Rachel i piankowe makarony kończą się względną katastrofą.
Serdecznie zapraszam do czytania.
Luna
20 tysięcy mil… między wymiarowej
żeglugi?
— To bardzo głupi pomysł — dobitnie
stwierdził Denis, z powątpieniem patrząc na otwarty przed nim kolorowy portal.
— Dlaczego ty zawsze z góry
zakładasz, że wszystkie moje pomysły są głupie?! — oburzył się Kacper. — Jesteś
niemiły! — tupnął nóżką i przybrał minę obrażonej dziewczynki.
— A wskaż mi jeden, który taki nie
był.
— Tydzień temu. Polowaliśmy na mumię.
Chciałem ją zamknąć w zamrażarce w lodziarni. Zadziałało.
— Wyjadła cały zapas lodów. Nadal
jesteśmy winni lodziarzowi odszkodowanie.
— Nieplanowany skutek uboczny —
przewrócił oczami. — No, ale powiedz mi, co jest nie tak z moją dzisiejszą
inwencją twórczą?
— Mam wymieniać po kolei? — Denis
uniósł pytająco brew. — Po pierwsze, jest prawie północ, a my stoimy w środku
jakiegoś lasu i nikt, absolutnie nikt nie wie, że tu jesteśmy. Po drugie,
otworzyłeś przed nami portal do zupełnie innego wymiaru, co już samo w sobie
jest dziwne i niepokojącego. Po trzecie, zrobiłeś to przy pomocy urządzenia
zbudowanego własnoręcznie mojej piwnicy.
Czy to nie brzmi wystarczająco niebezpiecznie?
Kacper w zamyśleniu podrapał się po
brodzie, rozpatrując pytanie przyjaciela.
— Nie, zdecydowanie nie — wyszczerzył
się głupkowato. — To co? Skaczemy?
— Chyba cię pogrzało. Nigdzie z tobą
nie idę.
— Nikt cię nie pytał o zdanie —
chwycił przyjaciela z nadgarstek i pociągnął w stronę portalu.
— Ale…
A potem zapadła ciemność.
***
— Rachel, to jest bardzo, ale to
bardzo zły pomysł.
— Ale przecież sama tego chciała.
Luna westchnęła głęboko, poprawiając
opaskę. Razem z przyjaciółką stały na środku zupełnie pustego, nieużytkowanego
pola. W promieniu kilometra nie było nic, jedynie cienka linia domów malowała
się na horyzoncie. Świeciło słońce, chmurki leniwie przesuwały się po niebie i
ogólnie pogoda była wyjątkowo przyjazna.
— Chciałam, żebyś zapoznała mnie z
podstawami sztuki bycia ninją. Tak w ramach programu „Zagłębiamy się w pasję
przyjaciela”. Nie wiedziałam, że w programie będzie naparzanie się na piankowe
makarony.
— A masz lepszy pomysł? Przecież
mojego maleństwa nie dam ci do ręki. — Rachel czule pogłaskała trzymaną katanę.
— Fajnie, że mi ufasz. — Przewróciła
oczami Luna.
— Nic na to nie poradzimy, że obydwie
mamy skłonności do skrajnej destrukcji i doskonale o tym wiemy. — Druga
dziewczyna rozłożyła bezradnie ręce. — Nie gadaj, tylko walcz.
Luna mruknęła coś jeszcze pod nosem i
niechętnie chwyciła makaron. Przez chwilę ważyła broń w dłoni, a potem
zamachnęła się nim z wyjątkową determinacją.
Planowała trafić w głowę
przyjaciółki, ale zamiast tego uderzyła w nicość.
I to dosłownie w nicość. Między
nastolatkami, zupełnie znikąd pojawił się fioletowy portal, który dosłownie
wessał rurę i pewnie zrobiłby to samo z dziewczyną, gdyby ta nie puściła go w
odpowiednim momencie.
Wir unosił się w powietrzu przez
kilka sekund, pulsując dziwnym blaskiem. Nie zerwał się wiatr, nie zagrzmiało,
świat się nie zawalił, więc one nadal stały po dwóch jego stronach, jak głupie.
Nagle coś huknęło i ze środka portalu
wypadło dwóch, nieco starszych od przyjaciółek, chłopaków. Mogli mieć jakieś
dwadzieścia kilka lat, jeden, niższy, miał czarne, odstające na wszystkie
strony włosy, a drugi, wyższy, burzę blond loczków, która nadawała mu wygląd
uroczego cherubinka. Gdy tylko podnieśli się na nogi, portal po prostu zniknął.
— Widzisz, Denis, żyjemy! —
wykrzyknął wesoło ten niższy, otrzepując się z kurzu.
— Masz szczęście — warknął drugi
chłopak. — Inaczej w trybie natychmiastowym urwałbym ci łeb.
— Nie mógłbyś tego zrobić skoro
obydwoje bylibyśmy martwi.
— Weź się…
— O, dzień dobry, szanownym paniom!
Dopiero teraz obydwoje zauważyli
dziewczyny. Luna i Rachel nadal stały nieruchome, z szeroko otwartymi oczami i
szczękami na głębokości Rowu
Mariańskiego.
— Y… cześć? — Rache zupełnie
nieświadomie uniosła dłoń, w której trzymała katanę i pomachała nią na
przywitanie. — Czy to będzie bardzo nietaktowne jeśli zapytam, kim jesteście?
— Oczywiście, że nie! Ja nazywam się
Kacper, a to mój towarzysz Denis. Jesteśmy Łowcami Duchów i przybywamy do was z
innego wymiaru.
Szczęki przyjaciółek osiągnęły poziom
jądra Ziemi, a ich gałki oczne wyspacerowały z orbit.
— Że niby jesteście „tymi” łowcami? —
wydukała słabo Luna.
— Nie wiem, co masz na myśli mówiąc,
„tymi”, ale tak, jesteśmy łowcami. — powtórzył po koledze Denis.
Jeszcze bardziej przerażona
dziewczyna przysunęła się do koleżanki, nie spuszczając jednak wzroku z
przybyszy.
— Rachela, nie wiem, co dodałaś do
tych swoich naleśników, ale teraz mam halucynacje — wyszeptała.
— Jesteśmy jak najbardziej prawdziwi,
szanowna pani. — Kacper wyszczerzył się cokolwiek psychopatycznie.
— Dobra, to jest cokolwiek dziwne,
nawet jak na mnie — stwierdziła Rachel. — Jeśli jeszcze powiecie, że znacie
płazińca Stefana, to chyba zacznę wierzyć w przeznaczenie.
— Nie, wśród naszych znajomych nie ma
żadnego płazińca — odpowiedział szczerze Denis. — Ale z waszych wypowiedzi
wnioskuję, że nas znacie. Mogę zapytać skąd?
Przyjaciółki wymieniły niepewne
spojrzenia. Pytanie, czy udzielając odpowiedzi, nie doprowadzą przez przypadek
do końca świata, zawisło w powietrzu.
— Wiecie, to trochę skomplikowane —
zaczęła Luna — Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że w tym świecie jesteście
tylko bohaterami opowiadań. Naszych opowiadań. I właśnie wyskoczyliście z
między wymiarowego portalu, co nie bardzo mieści się w prawach fizyki naszego
świata.
— Tak naprawdę, to w ogóle się nie
mieści – uzupełniła jej przyjaciółki.
Tym razem to Łowcy byli w głębokim
szoku. Tego zdecydowanie się nie spodziewali.
— Dobra, załóżmy, że wam wierzymy.
Czy w takim razie ten świat jakoś bardzo różni się od naszego? — zapytał Denis.
Obydwie zgodnie pokręciły głowami.
— Tylko nie mamy tutaj istot
nadprzyrodzonych. A przynajmniej ja żadnej nigdy nie spotkałam. — W głosie
Rachel słychać było rozczarowanie.
— W takim razie nie mamy tu nic do
roboty — stwierdził Kacper. — Bardzo miło było nam szanowne panie poznać, ale
teraz musimy wracać do domu. Adios! — Odwrócił się na pięcie i już chciał
przejść przez portal, gdy wtedy zdał sobie sprawę z pewnego bardzo ważnego
szczegółu.
Portalu nie było.
— O kurczaki.
— Kacper, jesteś martwy.
***
Portalu nie było, a Kacper nie miał
ze sobą urządzenia do tworzenia przejścia między wymiarami. Denis był na niego
wściekły, za to Rachel i Luna nadal nie przetworzyły tego, że oni to oni. Może
to właśnie brak zdolności logicznego myślenia sprawił, że bez zbędnych
protestów przystały na plan tego mniej ogarniętego Łowcy.
A
może dlatego, że obydwie uwielbiały pakować się w kłopoty.
I
trochę głupio byłoby zostawić chłopaków zupełnie samych.
Mimo
że znały od niespełna dziesięciu minut.
Ale
raz się żyje, prawda?
Kacper
miał plan. Opierał się on na tym, co kiedyś wyczytał w pewnej książce. Podobno istnieją
portale, które otwarte są przez cały czas i przenoszą podróżników do ich
macierzystego wymiaru.
Trzeba
było tylko takie przejścia znaleźć.
—
Legendy — właśnie tak brzmiało pierwsze słowo Kacpra, gdy tylko stanęli całą
czwórką na środku krakowskiego rynku. Stwierdzili bowiem, że poszukiwania
zaczną od centrum, bo nic innego nie przychodziło im do głowy.
—
Legendy? — Luna uniosła pytająco brwi.
—
Tak, właśnie one. W książce napisali, że portali zawsze musi pilnować jakiś
potwór. Najlepiej miejscowy. O takich stworach zwykle mówią lokalne baśnie i
legendy — wytłumaczył Łowca.
—
My tu mamy takiego jednego potworka – Smoka Wawelskiego. — Rachel od razu
załapała, o co chodzi. — Tylko, że on jest z brązu. I raczej nie pilnuje
portalu, a stanu skarbca miasta — prychnęła.
—
Chodzi o symbole, towarzysze, symbole! Gdzież to znajduje się ta wasza
kreatura?
—
Jakieś dziesięć minut drogi stąd.
—
Więc na co czekamy! Komu w drogę, temu czas!
Przyjaciółki
znów spojrzały na siebie znacząco. Już cały ich dzień można byłoby wykorzystać
jako scenariusz filmu, a zaraz miało się zrobić jeszcze dziwniej.
Pod
sześciometrową rzeźbą było wszystko, tylko nie portal. Dzieci, rodzice, psy,
rowerzyści, gołębie, stoiska z watą cukrową i preclami, zajmowali prawie każdy
skrawek bulwaru, ale tajemniczego wiru nigdzie nie było widać.
—
Twoja teoria wzięła w łeb — prychnął Denis.
—
Jeszcze niekoniecznie — uspokoił go Kacper. — A jaskinia? Chyba jest tu
jaskinia?
—
Pewnie, że jest — wzruszyła ramionami Luna — taka oświetlona, oblegana przez
turystów i upaćkana gumą.
—
Kupujemy żelki i wchodzimy do środka.
—
Żelki?
—
Tak, żelki, najlepiej kwaśne. Smoki lubią takie.
—
Ale smok jest tutaj — trzeźwo zauważył Denis.
—
Czy wy musicie zadawać tyle zbędnych pytań? — Tym razem do akcji wkroczyła
Rachel, która z każdą kolejną sekundą wydawała się być coraz bardziej
podekscytowana całą akcją. — Macie jakieś inne pomysły? Nie? W takim razie nie
gadać tylko działać!
Czy
mogli protestować? Wizja bliskiego spotkania trzeciego stopnia z kataną nie
wydawała się być zbyt pociągająca.
Żelki
kupili bez większego problemu, bilety do jaskini również i po chwili znaleźli
się w środku. Wtedy zdali sobie sprawę z tego, że tak naprawdę nie do końca
wiedzą, co robić.
—
Wypatrujcie wszystkiego, co może wydawać się dziwne — szepnął Kacper, gdy
powoli szli wąskimi korytarzami. — Wiecie, starych drzwi, zapuszczonych korytarzy,
skrzyń… o, smok!
Wszyscy
stanęli jak wryci. Tam naprawdę był smok. Leżał głęboko w jednej z wnęk, na
pierwszy rzut oka wyglądał jak pluszowa zabawka. Miał może metr długości, żółto
– różowe łuski i błękitne rogi. Jego grzbiet unosił się nieznacznie przy każdym
oddechu, a z nozdrzy wydobywały się maciupeńkie kłębki pary.
—
To najprawdziwszy smok — wydukała Luna.
—
Ale super — w tym samym momencie odezwała się Rachel. — I to super do kwadratu.
—
Mówiłem, że tu będzie! — Kacper podskoczył wesoło, uśmiechając się z triumfem. —
Zobaczysz — zwrócił się do Denisa — zaraz wrócimy do domu. Teraz już doskonale
wiem, co robię. — Otworzył paczkę żelków wyjął z niej jednego kwaśnego węża, a
potem zaczął bardzo ostrożnie zbliżać się z nim do potwora. — Cip, cip, cip,
smoczku, cip, cip, cip.
Obudzony
tym wołaniem smok, najpierw leniwie uniósł leniwie jedną powiekę, drugą, a na
końcu ziewnął przeciągle, otwierając szeroko paszczę. W środku niej nie było
jednak zębów, ale lśnił fioletowy wir — portal.
— Chyba nie myślisz, że tam wskoczę. —
Denis przezornie zrobił krok w tył.
— Oczywiście, że wskoczysz —
powiedział pewnie Kacper i stanął nad stworem z cukierkiem, powodując, że ten
nadal leżał z otwartymi na oścież szczękami. Chyba był zbyt leniwy, by samemu
sięgnąć po przysmak i po prostu czekał, aż ktoś mu go wrzuci do pyska.
— Nie zmusisz mnie…
— Nie będę cię do niczego zmuszał.
Rachel…
Rachel doskonale wiedziała, co ma
zrobić, w końcu tok myślowy Łowcy był jej doskonale znany. Uśmiechnęła się
psychopatycznie i za nim Denis zdążył zaprotestować, popchnęła go w kierunku
przejścia. Użyła do tego całej swojej siły, a że mimo dość drobnej postury,
miała jej dużo, chłopak niewiele mógł zrobić. Wpadł do portalu, machając
bezwładnie rękami i przeklinając na czym świat stoi, jednak na nic się to nie
zdało, bo sekundę później po prostu zniknął.
— Chyba przeżył — mruknął do siebie
Kacper, niepewnie spoglądając na wir. — Okej, uznajmy, że wszystko poszło
zgodnie z planem. Niestety, ale teraz przyszedł czas na mnie. Musimy się
pożegnać — westchnął głęboko. — Czuję się zaszczycony, że mogłem poznać tak
wspaniałe osóbki jak wy. — Skłonił się szarmancko, a następnie nie dając
dziewczynom powiedzieć nawet słowa, po prostu wskoczył do portalu i zniknął,
tak jak wcześniej jego przyjaciel.
Żelek wpadł w końcu do paszczy smok.
Stwór beknął, oblizał się ze smakiem, a potem znów zasnął.
— Ty też to widziałaś? — zapytała
niepewnie Luna, kiedy w końcu dotarło do niej, co przed chwilą się stało.
— Może… — Rachel przełknęła głośno
ślinę. — Idziemy na naleśniki?
— Tak, po tym wszystkim zdecydowanie
potrzebuję naleśników.