Panie i panowie, oraz przybysze z kosmosu,
Przed wami... tak, druga część najnowszego opowiadanka o łowcach! Wiem, wiem, trochę zwlekałam z opublikowaniem jej, ale wiecie jak to jest, koniec roku szkolnego najłatwiejszy nie jest. Mam więc nadzieję, że mi wybaczycie.
~Rachel
Ps. Legenda wspomniana w tekście jak najbardziej istnieje. Dla ciekawskich (i umiejących francuski), załączam link.
Le vampire de Paris (część druga)
Choć nikt nie wykonał żadnego ruchu w stronę włącznika,
wszystkie światła zapaliły się niemal jednocześnie. Oczom łowców ukazał się
wysoki, chudy jegomość, nonszalancko opierający się o fotel. Jego elegancki,
czarny garnitur jedynie podkreślał jego szczupłość, czyniąc go podobnym do
przerośniętego wieszaka. Włosy przybysza, również czarne, wyraźnie wskazywały
na to, że hobby właściciela było wtykanie widelców w miejsca przepływu prądu.
– Jaf fniemam, jeftescie łofcami dufów? – wyseplenił.
Cała czwórka spojrzała na niego bez zrozumienia. Nieznajomy
westchnął ciężko.
– Fo fszes te fęby – spróbował wyjaśnić. – Ftrasznie cięfko
fię mófi.
– Ej, ej, ej – shinigami jako pierwszy odzyskał przytomność
umysłu (przynajmniej na tyle, na ile ją wcześniej posiadał), oskarżycielsko wcelowując
palec w nieproszonego gościa. – Ty jesteś martwy. Czyżbym znowu zapomniał kogoś
skosić?
Denis zamrugał kilka razy, jakby był przekonany, że to
wszystko tylko mu się śni.
– Znowu? – zapytał.
– No co? To, że jestem personifikacją śmierci nie znaczy
zaraz, że nie mogę popełnić drobnego błędu, nie?
– Drobnego?! Zapomnienie o zabraniu duszy na tamtą stronę to
drobny błąd?!
– Nie jeftem tfupem – obronił się przybysz. – Jeftem
fampifem.
Wszyscy rzucili mu nierozumiejące spojrzenia. Laura
zmarszczyła brwi.
– Wampirem – stwierdziła. – On chyba powiedział „wampirem”.
– Tak, tak. Fampifem – potwierdził nieproszony gość.
Kacper prawie wykrzyknął coś, co do złudzenia brzmiało jak
„ha! miałem rację!”, jednak mordercze spojrzenie Denisa sprawiło, że zmienił
zdanie.
– W takim razie… – ostrożnie zaczął drugi łowca. – To ty
stoisz za tymi morderstwami?
– Fósz za fomysł! Jeftem fobrze wyfowanym fampifem, fałą
kref fiorę ze fpitala.
– I naprawdę jesteś wampirem? – upewnił się Kacper. – Takim
z kłami i w ogóle? I zamieniasz się w nietoperza?
– No, s tym niefofeszem to… – wampir zmieszał się i wbił
wzrok w podłogę.
– Kacper! – syknął Denis. – Skupmy się może na rzeczach
ważniejszych. Jeśli nie on zabił tych ludzi, to…
– F tym fłaśnie mój froblem. Ftoś fiega fo moim miefcie i
mofduje ludzi, a fszy tym ftara się frzucić finę na mnie. Dlafego fcę go
fłapać. Fomofecie mi?
Łowca już zabierał się, żeby udzielić jakiejś odpowiedzi,
ale ubiegł go Kacper.
– Jasne, z wielką… auu!
Jego nagłe zamilknięcie związane było z butem Denisa gwałtownie
spotykającym się z jego stopą.
– Zanim na cokolwiek się zgodzimy – wycedził napastnik. –
Musimy wiedzieć dokładnie, w co się pakujemy.
Krwiopijca pokręcił głową z najbardziej niewinną miną, jaką
jest w stanie z siebie wykrzesać prawie dwumetrowa istota nocy o świecących,
czerwonych oczach.
– Frawdę fowiedziafszy, nie fiem. Fordercą foże być
ftokolfiek. Fłyszałem o was i fodobno festeście frofesjonalistami. Fardzo
przydałaby mi się fasza pomoc.
Shinigami westchnął ostentacyjnie.
– Ktokolwiek za tym stoi, góra kazała mi go złapać, więc
jesteśmy na siebie skazani. Pomożemy ci.
Brew Denisa zadrgała gwałtownie.
– Nie podejmuj decyzji za nas! – krzyknął. – My nawet nie
pracujemy razem!
Kosiarz wzruszył ramionami.
– Teraz już pracujemy.
Wampir pokiwał głową z zadowoleniem, nie zważając na
protesty łowcy.
– Foś czuję, że fędzie się nam fietnie fazem fracofało.
Jeftem Alexandre.
– Kacper – przedstawił się Kacper. – To mój przyjaciel
Denis, jego żona Laura, a tam dalej stoi Śmierć.
– Fiło mi.
Denis ukrył twarz w dłoniach.
– Dlaczego nikogo nie obchodzi moje zdanie? – jęknął.
***
Około piętnaście minut później pokój zawalony był rozmaitym
sprzętem i papierami, a na środku stolika do kawy spoczywała mapa Paryża.
– Skąd ta pewność, że będzie zabijał dalej? – zdumiał się
Kacper, nurkując w jedną ze stert z zamiarem odszukania swojego telefonu, który
wypadł mu z kieszeni gdzieś w tym rozgardiaszu. – W końcu ukatrupił już pięć
osób. Równie dobrze mógłby na tym skończyć.
– Nie skończy na tym – shinigami westchnął. – Wiem od góry.
Będzie w sumie sześć morderstw. Mam go powstrzymać zanim popełni wszystkie.
– Hmm – wampir zadumał się. – Sefć, tak?
– Czyżbyś miał jakiś pomysł? – zapytał Denis, machinalnie
bawiąc się czarnym markerem i spoglądając na mapę.
– Nief fomyślę…. nie, fyba nie.
– Nie wiemy kto zabija, jak wygląda i jakim rodzajem istoty
w ogóle jest. Jeśli chcemy mieć jakąkolwiek szansę na złapanie go, musimy się
dowiedzieć gdzie i kiedy zaatakuje następnym razem i powstrzymać go wtedy –
zauważyła Laura.
– Morderstwo powinno być dziś w nocy – stwierdził Kacper. –
Każde poprzednie popełnione zostało o północy, w dwudziestoczterogodzinnych
odstępach. No co? – zapytał, kiedy pytające spojrzenia wszystkich skierowały
się na niego. – Czytałem przecież akta francuskiej policji.
– Nie wiedziałam, że tak dobrze znasz francuski.
– Co tu dużo mówić… jestem człowiekiem o wielu ukrytych
talentach.
Denis, który nie zwracał uwagi na toczącą się tuż koło niego
konwersację już od dłuższego czasu, pochylił się nad mapą, wpatrując się w nią
tak intensywnie, jakby chciał w niej wypalić dziurę.
– Kacper? – zawołał, przerywając zaciekłą dyskusję
przyjaciela z wampirem na temat jego złej odmiany pewnego francuskiego
czasownika. – Chodź tu i bądź na chwilę przydatny. Gdzie popełniono morderstwa?
– Hmm… – łowca również się pochylił. – Pierwsze było tutaj,
na skrzyżowaniu Boulevard Saint Michel i Rue de Écoles.
– Tfój afcent jeft fatafny – rzucił Alexandre.
– I kto to mówi!
– Kacper, nie rozpraszaj się.
– Dobrze, już dobrze. Drugie było gdzieś w tej okolicy,
trzecie tu, czwarte tutaj, a piąte, to o którym ci mówiłem, na brzegu rzeki, o…
tutaj. Mamy teraz kilka czarnych kropek na mapie. Czy to nam cokolwiek daje?
– Z kim mi przyszło pracować… popatrz.
Połączył linią pierwsze dwa punkty na mapie.
– A teraz dewastujesz mapę? – próbował zgadnąć Kacper.
– Nie. Trochę cierpliwości.
Kolejne linie połączyły miejsca dokonania morderstw. Kacper
złapał się za głowę.
– Tylko mi nie mów, że z tego wychodzi pentagram.
– Nie, logo My Little Pony. Czego się spodziewałeś?
Morderstwa popełniono pozornie bez jakiegoś większego porządku, ale w
rzeczywistości…
Shinigami powoli zaklaskał.
– Szósty raz zabójca zaatakuje w centrum. No, no, jesteś
całkiem bystry, jak na człowieka.
– Dzięki. Chyba.
– Czyli gdzie? – spytał Kacper, przyglądając się jeszcze raz
mapie. – Centrum….
– Katedra Notre-Dame – stwierdziła Laura, odsuwając go na
bok i sama pochylając się nad papierem. – Ciekawe dlaczego?
– Fo ta lefenda –
wyjaśnił wampir. – Ferronnier Biscornet
et des portes du diable.
– Bramy diabła – potwierdził Kacper, udając, że wcale nie
sprawdza właśnie na telefonie. – Według legendy w XIII wieku ten gość imieniem
Biscorent dostał zlecenie wyrzeźbienia bocznych drzwi katedry. Waga zadania
przytłoczyła go i bał się, że zrujnuje swoją reputację, więc facet zaprzedał
duszę w zamian za pomoc w wykonaniu zlecenia. Koniec historii.
– Przecież to tylko legenda! – zaprotestowała Laura.
– Fo fystarczy.
– Czy on oszalał? – zdumiał się Denis.
– Nie, to tylko psychopatyczny seryjny morderca, któremu
chyba wydaje się, że może przyzywać demony – stwierdził jego przyjaciel. –
Zdecydowanie ma wszystko po kolei w głowie.
– Nie o to mi chodzi. Przecież nie ma szans, żeby udało mu
się kogoś zamordować w katedrze Notre-Dame.
– A fto pofiefiał, fe fędzie morfował f kafedrze? – zauważył Alexandre.
– To chyba jakieś żarty.
***
Pięć minut przed północą, na placu za katedrą Notre-Dame.
– Wszyscy gotowi? – Denis zmarszczył brwi. – Mamy tylko
jedną szansę, żeby go powstrzymać.
– A jak nie to po nas – dodał shinigami. – Jakby komuś była
potrzebna motywacja. Stałem kiedyś twarzą w twarz z najprawdziwszym demonem. Za
powtórkę z rozrywki raczej podziękuję.
Alecandre wyciągnął niewielki pakunek z krwią, wbił w niego
różową, plastikową słomkę i siorbnął przeciągle. W odpowiedzi na spojrzenia
łowców wzruszył ramionami, jakby mówił „no co? nigdy nie widzieliście
pożywiającego się wampira?”.
Telefon Denisa zabulgotał. Kiedy łowca wyjął go z kieszeni,
na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość od Laury, głosząca „nie zgiń mi tam,
głupku”. Mimowolnie uśmiechnął się do siebie.
Bóg śmierci uniósł swoją kosę i na próbę przeciął nią
powietrze, po czym roześmiał się do siebie.
– Pora kogoś skosić! – zawołał radośnie.
Na równi z jego słowami, zegar wybił północ.
A przed nimi z ciemności wyłoniła się postać w czarnej
pelerynie. Wyszczerzała zęby w uśmiechu, choć kaptur skutecznie zasłaniał jej
twarz.
– Czyli jednak się zjawiliście – oznajmiła głębokim głosem,
stając przed łowcami. – Dokładnie tak jak się spodziewałem…
– Czym jesteś? – zapytał niepewnie Kacper.
– Waszym końcem, obawiam się. Przynajmniej jeden z was
stanie się ostatnią ofiarą, a potem… otworzy się portal!
– Poftal? – mruknął jakby do siebie wampir.
Shinigami machnął ręką.
– Najpierw go zabijmy, potem pozadajemy pytania.
Łowcy mieli wcześniej okazję podziwiać kosiarza w akcji tylko
raz i byli raczej skupieni na innych sprawach, więc dopiero pojęli, że ludzki
lęk przed śmiercią ma jednak jakieś logiczne przyczyny.
Bóg śmierci zakręcił kosą, po czym w ułamku sekundy znalazł
się za mordercą, poruszając się tak szybko, że można było mieć złudne wrażenie,
że się teleportuje. Zakapturzony nieznajomy nie dał mu jednak przewagi,
okręcając się na pięcie i uchylając się przed zakrzywionym ostrzem, wyciągając
z poły peleryny krótki nóż.
– Widzę, że komuś spieszy się, by mi dopomóc! – oznajmił, przygotowując
się do walki.
Shinigami westchnął ze znudzeniem, biorąc kolejny zamach kosą.
– Ty naprawdę nie masz pojęcia kim ja jestem, prawda?
Zabójca nie od razu zauważył zbliżające się od boku ostrze,
jednakże miał nadal dość czasu by unieść rękę w obronnym geście. Rękaw zsunął
mu się na wysokość łokcia, ujawniając metalowy ochraniacz idący od nadgarstka w
dół.
Gdyby bóg śmierci walczył jakąkolwiek zwykłą bronią,
najpewniej zostałaby ona zablokowana. Jednakże ostrze kosy śmierci przeszło
gładko przez rękę, a potem całe ciało mordercy, zupełnie, jakby było ono
zrobione z powietrza, nie pozostawiając nawet żadnej rany. Mimo to zakapturzona
postać runęła do tyłu, a przed śmiercią stanęło jej widmo.
– Nie, zdecydowanie nie masz pojęcia – mruknął shinigami. – Bo
chyba nie jesteś aż tak głupi, żeby celowo oddzielić sobie duszę od ciała?
– Jesteś kosiarzem – widmo cofnęło się o krok do tyłu,
zdumione. – Ale… jak? Dlaczego?
– Ej, to nie ty będziesz teraz miał problem co zrobić z
duszą kogoś, kto nie był na liście. Trochę zrozumienia, nie tylko ty masz swoje kłopoty. No, już, idziemy. Raz, raz. Niech góra już się tobą martwi.
Pomachał łowcom na odchodnym i wyparował.
– No fóż, fiękuję sa faszą fomoc – oznajmił wampir, biorąc
łyka krwi. – Foże fię jefcze sofaczymy.
Potem on również zniknął, wtapiając się w cienie.
– Oby nie – mruknął Denis. – Na razie nie mam ochoty na
spotkanie kolejnego świra przyzywającego demony.
– Oj weź, nie było tak źle – Kacper roześmiał się.
A potem odwrócili się, zostawiając pogrążony w mroku plac za
sobą, nie widząc już lekkiego, ledwie widocznego rozbłysku czerwieni za swoimi plecami.