Przedstawiam wam opowiadanie napisane dokładnie rok temu na obozie literackim. Nie wiem co mogę o nim powiedzieć, więc nie powiem nic. Jedyne na co zwrócę uwagę to format, który może być trochę... dziwny. Niestety, ale nie byłam wstanie za wiele z nim zrobić.
Zapraszam do czytania i komentowania.
Luna
Normalność zabarwiona wojną
Berlin, 4.06.1942
Hans stał przed lustrem i z niepewną miną poprawiał
czerwoną opaskę ozdobioną swastyką. Ubrany w nowy, świeżo uszyty mundur i z
gładko przylizanymi, czarnymi włosami wyglądał jak prawdziwy mężczyzna, a nie
jak osiemnastoletni chłopak.
–
Jesteś pewien, że to
dobry pomysł? – zapytał drżącym głosem stojącego obok kolegę, który właśnie
mocował się z guzikiem od mankietu.
–
Pewnie, że tak. Czy nie
tego chcieliśmy, odkąd ta wojna się rozpoczęła? Czy nie o tym marzyliśmy, gdy
trzy lata temu słuchaliśmy przemówienia Naszego Wodza?
–
No niby tak. Tak, masz
rację.
Chłopak poczerwieniał ze wstydu, wytykając sobie
własną głupotę. Jak w ogóle mógł chociaż przez chwilę zwątpić w to, co robią.
Przecież skoro tak postępowali wszyscy w koło, to znaczy, że było to dobre,
akceptowane, naturalne. Bo przecież ludzie nie akceptują czegoś, co jest złe.
–
Chodźmy już, bo się
jeszcze spóźnimy – zawołał wesoło kolega Hansa, po czym raźnym krokiem wyszedł
na korytarz. Hans podążył za nim.
Na korytarzu kłębiło się już wielu innych młodzieńców.
Wszyscy ubrani byli w takie same mundury i czerwone przepaski. Rozmawiali
wesoło między sobą, wymieniali uwagi i przemyślenia na temat zbliżającego się
wydarzenia albo tez żartowali, uśmiechając się szeroko. Jakiś chłopak zaczepił
Hansa i beztrosko zwrócił mu uwagę, że jego opaska jest lekko przekrzywiona.
Inny wyjął z kieszeni paczkę z trudem zdobytych gum do żucia i poczęstował
wszystkich, którzy szczęśliwie znaleźli się obok niego.
W pewnym momencie drewniane drzwi na końcu korytarza
otworzyły się szeroko.
Fala chłopców zaczęła wylewać się na nieduży
dziedziniec. Hans zmrużył oczy, kiedy oślepiło go czerwcowe słońce. Starając
się nie patrzeć w górę, znalazł swoje miejsce w szeregu, po czym stanął na
baczność i podniósł rękę, wyciągając ją przed siebie. W tej samej pozycji stało
przed nim przynajmniej piętnastu innych chłopców. Wszyscy byli mniej więcej w
jego wieku i choć ich twarze zastygły w wyrazie zdecydowania, to oczy poruszały
się nerwowo, jakby sprawdzając, czy wszyscy w koło robią to samo.
Na dany przez pułkownika znak wszyscy jak jeden mąż
ruszyli przed siebie, maszerując idealnie równo. Przekroczyli kamienną bramę
i weszli na szeroką ulicę wyłożoną
kocimy łbami. Dookoła poustawiano ogromne trybuny, które wypełnione były
obywatelami Rzeszy. Kątem oka Hans mógł dostrzec dzieci machające wesoło
flagami, dorosłych wykrzykujących patriotyczne hasła, a także grupę starszych
nie do końca zorientowanych w sytuacji.
Niespodziewanie Hans przypomniał sobie swoich
rodziców. Przywołał w myślach twarz ojca z dumą opowiadającego wszystkim
sąsiadom o synu, który wstąpił do wojska.
Niebieskie oczy matki wpatrujące się w niego z
mieszaniną strachu i podziwu. A także wesołe pokrzykiwania młodszego rodzeństwa
wypytującego go o wszystkie, nawet najdrobniejsze, szczegóły żołnierskiego
życia. Byli z niego dumni, bo robił coś, co w ich mniemaniu było dobre,
właściwe.
W pewnym momencie cały pochód stanął, a na ogromną
scenę wyszedł on. Adolf Hitler.
Najbardziej rozpoznawalny mężczyzna w całej Europie, jeśli nie na świecie;
dyktator i człowiek, który w przyszłości będzie utożsamiany z samym diabłem.
Ciekawe, czy on też myślał, że walczy w słusznej
sprawie.
Hans doskonale wiedział co teraz się stanie. Tysiące
razy bawił się ze swoimi braćmi, udając tę chwilę. Ale żadne z nich nigdy się
nie odważył udawać wielkiego wodza. Przecież od małego wmawiano im jak wielkim
jest on człowiekiem, ile zrobił dla kraju. Stawiany był im za wzór. Przez cały
okres szkolenia, chłopak czekał na tę jedną chwilę kiedy w końcu będzie mógł z
dumą powiedzieć, że walczy w szeregach jego wojsk. Tak… z tego był naprawdę
dumny.
Hitler potoczył wzrokiem po zebranym ludziach, po czym
podniósł wysoko rękę. Stojący przed nim ludzie powtórzyli ten gest, wykrzykując
jednym głosem:
- Hail Hitler!
Był z siebie dumny.
***
Warszawa, 6.08.1944
Pociski wystrzeliwane z niemieckich karabinów śmigały
nad głowami warszawskich powstańców. Schowany za prowizoryczną barykadą Janek
przez sekundę ważył w dłoni nieduży granat, po czym przymknął powieki i na
ślepo rzucił go do tyłu. Gdy usłyszał głośny, przeszywający huk, otworzył oczy
i najszybciej jak potrafił, oddalił się z miejsca wybuchu. Wbiegł w trzecią
napotkaną bramę. Czekał tam już na niego jeden ze starszych powstańców,
postawny mężczyzna o kwadratowej szczęce i wesoło błyszczących, szarych oczach.
– Dobrze się spisałeś, młody – powiedział, czochrając
czarną czuprynę chłopaka.
– Dziękuję, panie… – mruknął Janek, nie mogąc dostrzec
na cywilnej marynarce żadnych wojskowych dystynkcji. Spuścił więc głowę, wpatrując
się w swoje rozklekotane buty.
Starszy mężczyzna poklepał go po ramieniu, po czym
ruchem ręki nakazał mu zejść do piwnicy, gdzie mieściło się centrum dowodzenia.
Kiedy Janek wszedł do pomieszczenia, zastał tam co
najmniej piętnastu powstańców, którzy tłoczyli się wokół drewnianego stołu.
Rozmawiali o czymś, przekrzykując się nawzajem. W całym tym gwarze Janek zdołał
rozpoznać głos swojego starszego brata. I choć nie słyszał dokładnie, co tamten
mówi, to domyślał się tego. Jego pełen zapału brat na pewno zagrzewa
pozostałych do walki, opowiadając o Wolnej Polsce i życiu w niej. To samo
mówił, kiedy parę tygodni wcześniej przekonywał ich ojca, by pozwolił im zostać
w Warszawie. Choć Janek najchętniej też by uciekł razem z rodziną na wieś. Tak
strasznie bał się tego, co miało nadejść. Bał się Niemców, ich czołgów, broni.
Bał się walki, ran, krwi. Bał się śmierci.
Ale został. Został, bo zostali wszyscy jego koledzy,
jego brat. Został, bo nie chciał, by inni uznali go za tchórza. Bo przecież
skoro wszyscy walczyli, to dlaczego on miał być gorszy i nie walczyć.
Dorastając w wojennej rzeczywistości, w której patriotyzm i walka za ojczyznę
pojawiały się w każdym aspekcie życia, tępiono wszelkie objawy tchórzostwa.
Czasami w równie okrutny sposób, co Rosjanie tępiący wszelkie objawy polskości
za czasów zaborów.
Bo skoro wszyscy idą, to dlaczego on nie.
W końcu walczą w dobrej
sprawie.
Wszyscy.
Opowiadanie w ciekawy sposób odzwierciedla tamten wojenny okres. Mam tylko jedną uwagę: za dużo razy używasz imienia "Hans". Możesz zastąpić to słowo na "młodzieniec" lub "główny bohater". W każdym bądź razie zrobić tak, żeby jeden wyraz nie powtarzał się wiele razy ;) tak to praca naprawdę zwięzła i miło się ją czyta.
OdpowiedzUsuńMój blog