poniedziałek, 27 czerwca 2016

Normalność zabarwiona wojną

Witam szanownych czytelników!
Przedstawiam wam opowiadanie napisane dokładnie rok temu na obozie literackim. Nie wiem co mogę o nim powiedzieć, więc nie powiem nic. Jedyne na co zwrócę uwagę to format, który może być trochę... dziwny. Niestety, ale nie byłam wstanie za wiele z nim zrobić.
Zapraszam do czytania i komentowania.
Luna



Normalność zabarwiona wojną

Berlin, 4.06.1942
Hans stał przed lustrem i z niepewną miną poprawiał czerwoną opaskę ozdobioną swastyką. Ubrany w nowy, świeżo uszyty mundur i z gładko przylizanymi, czarnymi włosami wyglądał jak prawdziwy mężczyzna, a nie jak osiemnastoletni chłopak.
                    Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – zapytał drżącym głosem stojącego obok kolegę, który właśnie mocował się z guzikiem od mankietu.
                    Pewnie, że tak. Czy nie tego chcieliśmy, odkąd ta wojna się rozpoczęła? Czy nie o tym marzyliśmy, gdy trzy lata temu słuchaliśmy przemówienia Naszego Wodza?
                    No niby tak. Tak, masz rację.
Chłopak poczerwieniał ze wstydu, wytykając sobie własną głupotę. Jak w ogóle mógł chociaż przez chwilę zwątpić w to, co robią. Przecież skoro tak postępowali wszyscy w koło, to znaczy, że było to dobre, akceptowane, naturalne. Bo przecież ludzie nie akceptują czegoś, co jest złe.
                    Chodźmy już, bo się jeszcze spóźnimy – zawołał wesoło kolega Hansa, po czym raźnym krokiem wyszedł na korytarz. Hans podążył za nim.
Na korytarzu kłębiło się już wielu innych młodzieńców. Wszyscy ubrani byli w takie same mundury i czerwone przepaski. Rozmawiali wesoło między sobą, wymieniali uwagi i przemyślenia na temat zbliżającego się wydarzenia albo tez żartowali, uśmiechając się szeroko. Jakiś chłopak zaczepił Hansa i beztrosko zwrócił mu uwagę, że jego opaska jest lekko przekrzywiona. Inny wyjął z kieszeni paczkę z trudem zdobytych gum do żucia i poczęstował wszystkich, którzy szczęśliwie znaleźli się obok niego.
W pewnym momencie drewniane drzwi na końcu korytarza otworzyły się szeroko.
Fala chłopców zaczęła wylewać się na nieduży dziedziniec. Hans zmrużył oczy, kiedy oślepiło go czerwcowe słońce. Starając się nie patrzeć w górę, znalazł swoje miejsce w szeregu, po czym stanął na baczność i podniósł rękę, wyciągając ją przed siebie. W tej samej pozycji stało przed nim przynajmniej piętnastu innych chłopców. Wszyscy byli mniej więcej w jego wieku i choć ich twarze zastygły w wyrazie zdecydowania, to oczy poruszały się nerwowo, jakby sprawdzając, czy wszyscy w koło robią to samo.
Na dany przez pułkownika znak wszyscy jak jeden mąż ruszyli przed siebie, maszerując idealnie równo. Przekroczyli kamienną bramę i  weszli na szeroką ulicę wyłożoną kocimy łbami. Dookoła poustawiano ogromne trybuny, które wypełnione były obywatelami Rzeszy. Kątem oka Hans mógł dostrzec dzieci machające wesoło flagami, dorosłych wykrzykujących patriotyczne hasła, a także grupę starszych nie do końca zorientowanych w sytuacji.
Niespodziewanie Hans przypomniał sobie swoich rodziców. Przywołał w myślach twarz ojca z dumą opowiadającego wszystkim sąsiadom o synu, który wstąpił do wojska.
Niebieskie oczy matki wpatrujące się w niego z mieszaniną strachu i podziwu. A także wesołe pokrzykiwania młodszego rodzeństwa wypytującego go o wszystkie, nawet najdrobniejsze, szczegóły żołnierskiego życia. Byli z niego dumni, bo robił coś, co w ich mniemaniu było dobre, właściwe.
W pewnym momencie cały pochód stanął, a na ogromną scenę wyszedł on. Adolf Hitler. Najbardziej rozpoznawalny mężczyzna w całej Europie, jeśli nie na świecie; dyktator i człowiek, który w przyszłości będzie utożsamiany z samym diabłem.
Ciekawe, czy on też myślał, że walczy w słusznej sprawie.
Hans doskonale wiedział co teraz się stanie. Tysiące razy bawił się ze swoimi braćmi, udając tę chwilę. Ale żadne z nich nigdy się nie odważył udawać wielkiego wodza. Przecież od małego wmawiano im jak wielkim jest on człowiekiem, ile zrobił dla kraju. Stawiany był im za wzór. Przez cały okres szkolenia, chłopak czekał na tę jedną chwilę kiedy w końcu będzie mógł z dumą powiedzieć, że walczy w szeregach jego wojsk. Tak… z tego był naprawdę dumny.
Hitler potoczył wzrokiem po zebranym ludziach, po czym podniósł wysoko rękę. Stojący przed nim ludzie powtórzyli ten gest, wykrzykując jednym głosem:
 - Hail Hitler!
Był  z siebie dumny.

***

Warszawa, 6.08.1944
Pociski wystrzeliwane z niemieckich karabinów śmigały nad głowami warszawskich powstańców. Schowany za prowizoryczną barykadą Janek przez sekundę ważył w dłoni nieduży granat, po czym przymknął powieki i na ślepo rzucił go do tyłu. Gdy usłyszał głośny, przeszywający huk, otworzył oczy i najszybciej jak potrafił, oddalił się z miejsca wybuchu. Wbiegł w trzecią napotkaną bramę. Czekał tam już na niego jeden ze starszych powstańców, postawny mężczyzna o kwadratowej szczęce i wesoło błyszczących, szarych oczach.
  Dobrze się spisałeś, młody – powiedział, czochrając czarną czuprynę chłopaka.
  Dziękuję, panie… – mruknął Janek, nie mogąc dostrzec na cywilnej marynarce żadnych wojskowych dystynkcji. Spuścił więc głowę, wpatrując się w swoje rozklekotane buty. 
Starszy mężczyzna poklepał go po ramieniu, po czym ruchem ręki nakazał mu zejść do piwnicy, gdzie mieściło się centrum dowodzenia.
Kiedy Janek wszedł do pomieszczenia, zastał tam co najmniej piętnastu powstańców, którzy tłoczyli się wokół drewnianego stołu. Rozmawiali o czymś, przekrzykując się nawzajem. W całym tym gwarze Janek zdołał rozpoznać głos swojego starszego brata. I choć nie słyszał dokładnie, co tamten mówi, to domyślał się tego. Jego pełen zapału brat na pewno zagrzewa pozostałych do walki, opowiadając o Wolnej Polsce i życiu w niej. To samo mówił, kiedy parę tygodni wcześniej przekonywał ich ojca, by pozwolił im zostać w Warszawie. Choć Janek najchętniej też by uciekł razem z rodziną na wieś. Tak strasznie bał się tego, co miało nadejść. Bał się Niemców, ich czołgów, broni. Bał się walki, ran, krwi. Bał się śmierci.
Ale został. Został, bo zostali wszyscy jego koledzy, jego brat. Został, bo nie chciał, by inni uznali go za tchórza. Bo przecież skoro wszyscy walczyli, to dlaczego on miał być gorszy i nie walczyć. Dorastając w wojennej rzeczywistości, w której patriotyzm i walka za ojczyznę pojawiały się w każdym aspekcie życia, tępiono wszelkie objawy tchórzostwa. Czasami w równie okrutny sposób, co Rosjanie tępiący wszelkie objawy polskości za czasów zaborów.
Bo skoro wszyscy idą, to dlaczego on nie.
W końcu walczą w dobrej sprawie.                                                                                
Wszyscy. 

1 komentarz:

  1. Opowiadanie w ciekawy sposób odzwierciedla tamten wojenny okres. Mam tylko jedną uwagę: za dużo razy używasz imienia "Hans". Możesz zastąpić to słowo na "młodzieniec" lub "główny bohater". W każdym bądź razie zrobić tak, żeby jeden wyraz nie powtarzał się wiele razy ;) tak to praca naprawdę zwięzła i miło się ją czyta.

    Mój blog

    OdpowiedzUsuń