Witam serdecznie wszystkich tych, którzy jakimś cudem się tutaj znaleźli!
Jak zapewnie się domyślacie ( albo i nie), po bardzo długiej nieobecności, postanowiłam wrócić/ reaktywować/ wyciągnąć z Tartaru tego bloga. Robię to po dość spontanicznym, ale dokładnym przeanalizowaniu sytuacju i chwilowo bez wiedzy Rachel ( sorry Rache!).
Na pierwszy ogień postanowiłam przedstawić wam to, co powstało na zeszłorocznym obozie literackim. Jest krótkie, zwięzłe i stanowi dobrą rozgrzewkę przed dłuższymi pracami.
Panie i Panowie, kot Apoloniusz i sens życia!
~Luna
P.S Jeśli jesteś tu nowy - witam jeszcze raz! Jeśli nie - dziękuję, że nie spisałeś mnie jeszcze na straty.
P.S.S Rachel może też nawiedzi was w przyszłości.
Kot Apoloniusz i sens życia
Życie kota Apoloniusza ograniczało się do jednego podstawowego zajęcia:
Znaleźć żarełko.
Krążąc sobie w swoim połatanym
skafandrze kosmicznym po różnorakich planetach i planetoidach, sprawdzał
porzucone stacje kosmiczne i wahadłowce, w poszukiwania czegoś nadającego się
do spożycia.
Przetrząsając jedno z takich
miejsc zdarzyło się tak, że trafił do ciemnego i prawie pustego magazynu.
Prawie pustego bo na samym jego środku leżał sobie błyszcząca lampa. Lampa była
nieduża, trochę przykurzona i wydawała się być wyjątkowo… samotna.
Apoloniusz zignorowałby ją
całkowicie ( w końcu lampki jadalne nie są), ale w tym momencie przedmiot
zaczął drgać, kiwać się na boki i wydawać z siebie dziwne syknięcia. Zaintrygowany
nietypowym zachowaniem kot, podszedł bliżej po czym niepewnie szturchnął lampę
łapą. Zrobił to raz, a potem jeszcze jeden i w tym momencie lampa rozbłysła
tęczowym światłem podniosła się gwałtownie do góry, zawirowała w powietrzu i…
zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu.
Zamiast tego w jej miejscu
pojawiło się biurko. Ale nie takie nowoczesne, metalowe, biurowe, ale stare
drewniane. Dodatkowo posiadało ono parę oczów na nogach, szeroki uśmiech i
przyczepione do blatu sombrero.
– Witaj! – krzyknęło, podlatując
do Apoloniusza. – Czy wybierzesz się ze mną na wyprawę do starej świątyni
istnienia, by pod wielkim stołem znaleźć swój sens życie.
– Y…. co? – Reakcja kota była
nadzwyczaj entuzjastyczna.
– Każdy musi znaleźć swój sens
życia! Po to żyjemy! – Stół podleciał wesoło pod sam sufit. – Ogólne to Carlos
mnie zwą! – przedstawił się. – W teorii to dżinem jestem, ale nie spełniam
życzeń, tylko pomagam istotom w metryce żywym odnaleźć sens ich egzystencji.
– Aha – skwitował cały wywód
Apoloniusz.
– Uznam to za aprobatę dla mojego
wspaniałego pomysłu. – Carlos jeszcze raz podleciał do kota położył jedną ze
swoich nóg na jego ramieniu i wrzasnął. – Zmiana położenia cząsteczek
molekularnych ciała!
Świat wokół nich zawirował.
Apoloniusz stracił przytomność.
***
Obudził się w jakimś ciemnym i
zimnym pomieszczeniu. Wszystko go bolało, jego sierść była cała mokra i nie
miał na sobie ochronnego skafandra.
Przekręcił się na drugi bok, by
lepiej zidentyfikować pomieszczenie, ale ku swojemu przerażeniu to co zobaczył
tuż przy swoim pysku był wielki wytrzesz Carlosa i jego psychodeliczny uśmiech.
– Witam w świątyni! – zawołał
rozradowany, znów unosząc się kilka metrów nad ziemią. – Dobrze, że odzyskałeś
świadomość. Nieprzytomny nie mógłbyś znaleźć swojego sensu, a ja straciłbym
robotę.
– Jak widzisz, jestem teraz świadomy
tego, że wyteleportowałeś mnie w jakieś bliżej nieokreślone miejsce. Dziękuję
bardzo, ale chcę do domu – powiedział z wyrzutem Apoloniusz.
– Przecież ty nie masz domy –
stwierdził nadal rozradowany Carlos.
Kot przewrócił oczami z irytacją
i podniósł się z ziemi.
– W takim razie odstaw mnie do
jakiegoś większego miasta – zażądał, otrzepując sierść z kurzu.
– Najpierw staniesz pod naczelnym
stołem! – nakazał Carlos po czym nacisnął przyczepiony do ściany przycisk.
Pomieszczenie, w którym się
znajdowali zadrżało, a później zaczęło powoli podjeżdżać do góry. Sufit
rozsunął się, a oni znaleźli się w ogromnym, bogato zdobionym pomieszczeniu.
Ściany pokryte były złotymi gobelinami, a nad ich głowami wznosił się olbrzymi,
srebrny stół, mający co najmniej dwadzieścia metrów wysokości.
– O wielki stole istnienia! – krzyknął
Carlos i pewne gdyby miał kolana to na nie by upadł. – Przyprowadzam pod ciebie
tego oto przedstawiciela Felis Catus,
byś pokazał nam jego sens istnienia!
Zamilkł, czekając na odpowiedź.
Nie uzyskał jej jednak. Wielki stół milczał.
– E… najwyższy stole? – zapytał
niepewnie.
Nagle cała sala zaczęła się
trząść, z sufitu spadały kawałki tynku, od ścian odrywały się gobeliny i lampy,
wszystko wyglądało jakby zaraz miało się zawalić.
Przerażony Apoloniusz zrobił
gwałtowny zwrot w tył i ile sił w płucach, pognał w kierunku majaczących na horyzoncie drzwi. Słyszał jak za nim
Carlos krzyczy i prosi go b został, by znalazł swój sens, ale on miał to w
tamtym momencie głęboko gdzieś. Prześlizgnął w luce między drzwiami i wypadł na
zalaną światłem polanę. Musiał być na jakiejś planecie, bo kątem oka dostrzegł
wiszące wysoko na niebie dwa słońca.
Dopiero kiedy był pewny, że jest
bezpieczny, zatrzymał się i pozwolił sobie na kilka chwil odpoczynku. To był błąd. Już po kilku sekundach pojawił się
Carlos.
– Udało ci się! – krzyknęło
rozradowane biurko.
– Ale, że niby co? – Apoloniusz
spojrzał na dżina jak na wariata.
– Znalazłeś sens swojej
egzystencji. – Mebel wydawał się byś tym wyjątkowo podekscytowany
– Y… a jaki on jest? – Kot nadal
nie wiele rozumiał.
Carlos zaśmiał się głośno.
– Ucieczka, przeżycie! To ty
jesteś tym, który wieje, gdy tylko coś zepsuje, a taki ktoś zawsze musi być.
Masz mega farta i zawsze wszystko uchodzi ci na sucho.
Apoloniusz zmarszczył wąsy,
pomyślał przez chwilę po czym wzruszył ramionami i powiedział:
– Aha.
A potem odszedł w poszukiwaniu
żarełka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz