Wiewiórka św. Piotra
Na dwa dni przed świętami śnieg w końcu zlitował się nad ludźmi i łaskawie spadł. Dzieci w różnym wieku i z różnym wyposażeniem, wyległy na świeże powietrze by cieszyć się białym puchem. Sanki tego dnia zostały wygrzebane z dna szaf, a liczba zaszywanych warg i złamanych nosów szybko przekroczyła dopuszczalną dzienną normę.
Hania stała obok budki z kebabem
i z obrzydzeniem wpatrywała się w Gabrysia, pożerającego ogromną bułkę.
Nienawidziła kiedy szef przydzielał jej jakiegoś pomocnika, szczególnie jeśli trafił
się jakiś małolat zaraz po szkoleniu,
który nie potrafił nawet porządnie chować skrzydeł. Prychnęła potępieńczo kiedy
młody anioł wpakował sobie do otworu gębowego ostatni kawałek buły, po czym jak
gdyby nigdy nic wytarł usta przydługim rękawem białej bluzy.
– To co teraz robimy? – zapytał
wesoło, przeczesując ręką kręcone blond włosy.
– Musimy znaleźć te cholerne
klucze, które zgubił św. Piotr – westchnęła. – Dwa tysiące lat, a on nadal nie
kupił sobie porządnej smyczy na nie – powiedziała po czym przygładziła białą
sukienkę (jako anioł nie czuła zimna) i spokojnym krokiem skierowała się w
stronę niedużej grupy dzieci, rzucających w siebie śnieżkami. Miała nadzieję, że jej wspólnik przez
przypadek oberwie taką lodową kulą i trochę zmądrzeje.
I w tym momencie zauważyła
wiewiórkę. Mała szara kulka przemykała między drzewami, w pyszczku trzymając
metalową obręcz, na której wisiał pęk kluczy. Które jakoś niepokojąco
przypominały te św. Piotra. Mały
wykrywacz, który w postaci zegarka nosiła na swojej ręce, zaczął wydawać z siebie
krótkie przeraźliwie piskliwe dźwięki, domagając się podjęcia jakiś działań. I
to natychmiast. Nie zważając nawet na fakt, że wszystko wokół pokryte jest
śniegiem albo lodem i zbytni pośpiech może doprowadzić do bardzo nieprzyjemnego
upadku.
Dziewczyna pognała za zwierzęciem
z prędkością co najmniej dźwięku. Dziękowała sobie samej w myślach za to, że
wcześniej związał swoje długie blond włosy w kucyk, dzięki czemu teraz nic nie
wpadało jej do oczu. Przemykając między zdziwionymi spacerowiczami, nie
słyszała krzyków Gabrysia, które skutecznie były tłumione przez pęd powietrza. Nie
zauważyła też, że irytujące pikanie urządzenia na jej nadgarstku, ustało. W tym
momencie liczyła się tylko ta podstępna szarawa kulka, uciekająca z własnością
pewnego bardzo ważnego świętego.
Wiewiórka była wyjątkowo
przebiegł i sprytnie uciekła do niedużego lasku na skraju parku. Tam wspięła
się na jedno z drzew i dalej zwiewała, przeskakując z gałęzi na gałąź, specjalnie
wybierające te najwyżej. Hania jeszcze za nim wbiegła do lasu przeanalizowała
sytuacje i wpadła na pewien pomysł. W biegu zsunęła z ramion kremowy sweter,
który automatycznie zniknął, rozłożyła białe skrzydła i wzniosła się w
powietrze. Stała się też niewidzialna dla zwykłych śmiertelników, co dawało jej
swobodę działania.
Szybowała nad koronami drzew
wypatrując ruchu między liśćmi. Dzięki temu, że jeszcze za życia posiadała
sokoli wzrok po pewnym czasie zauważyła jak małe puchate stworzenie wychyla się
niepewnie spod śniegu, pokrywającego korony drzew. Zanurkowała gwałtownie i prawie na ślepo chwyciła wyjątkowo dużą
wiewiórkę. Wyrwała jej z pyska klucze, po czym powoli zaczęła zniżać lot.
Zwierzę próbowało się wyrwać i odzyskać swoją zdobycz, ale Hania skutecznie jej
to uniemożliwiała. Nie miała ochoty być odpowiedzialna za histerie jakiegoś
dzieciaka, w którą na pewno by taki osobnik wpadł, widząc rozpłaszczoną wiewiórkę.
Kiedy opadła na jedną z
oblodzonych ścieżek, wypuściła wkurzająca kulkę i dokładnie przyjrzała się
swojemu znalezisku.
I w tym momencie sama prawie
wpadła w histerię.
Do kluczy przyczepiona była mała karteczka, jakimś cudem nie
zjedzona przez gryzonia. Na kawałku papieru ktoś napisał markerem Własność Hipolity Brzęczyszczykiewicz.
Dopiero w tym momencie zaczęła się zastanawiać nad tym, jak bardzo musiała być
głucha by nie zauważyć, że wykrywacz przestał wydawać z siebie jakiekolwiek
dźwięki.
A to oznaczało tyko jedno:
Ścigała tę cholerną wiewiórkę na marne!
Nagle wpadł na nią zdyszany Gabryś, który jak widać
biegł za nią przez cały. Jej wykrywacz znów zaczął wariować i wydawać z siebie
przeraźliwe dźwięki.
– Chyba znalazłem to czego szukaliśmy
– wydyszał, wciskając jej do ręki stare klucze. Spojrzała na prawie identyczną
białą karteczkę.
Własność św. Piotra. W przypadku znalezienia uprzejmie uprasza się o
zwrócenie św. Antoniemu.
Witajcie, cześć i czołem. Powyższe opowiadanie powinno pojawić się na święta, ale nie wyszło, więc pojawia się teraz. Wiem, że jest średnio dopracowane i najprawdopodobniej złamało jakieś prawa fizyki, ale po prostu nie byłam wstanie napisać czegoś logicznego. Wybaczycie mi? Dzisiaj notka od autora pojawia się pod opowiadaniem z jednego, ale bardzo ważnego powodu.
Mamy ostatnie godziny 2015 roku!
Nigdy nie przypuszczałabym, że
ten rok tak szybko minie. Mogę bez bicia przyznać, że był on ( przynajmniej dla
mnie) wypełniony totalną radochą, sukcesami i innymi pozytywnymi rzeczami. A
przynajmniej tylko ten chcę pamiętać.
- Zaczęłam w miarę regularnie pisać! Obiecałam sobie, że ten blog, a także drugie opowiadanie wytrzymają trochę dłużej niż miesiąc i nie zniechęcę się do nich. Udało się!
- Odkryłam, że na świecie żyją ludzie równie pokręceni jak ja. Mowa tu oczywiście o dziewczynach z obozu literackiego, dzięki którym spędziłam dwa wspaniałe tygodnie wypełnione owcami, czekoladą i wchodzeniem na stół.
- Udało mi się namówić rodziców na PotterCon i dzięki temu miałam bezkarnie paradować po Bydgoszczy w szacie Ravenclawu.
- Lindsey Stirling, Studio Accantus i Owl City to moje trzy odkrycia muzyczne tego roku. Sami zobaczcie dlaczego:
- Przyjaciele. To jedno słowo wszystko wyjaśnia.
Zapewne już zauważyliście, że
jestem beznadziejna w pisaniu takich notek.
Wzorem innych ludzi wypiszę tu
trzy swoje noworoczne postanowienia, a za rok zobaczymy co udało mi się osiągnąć.
Na końcu tej
notki chcę wam wszystkich życzyć szczęśliwego Nowego Roku! Niech przez najbliższe
dwanaście miesięcy ( potem będziemy znów składać życzenia) towarzyszy wam
optymizm i wiara, że wszystko dobrze się skończy. Bo przecież kiedy jest się na
samym dnie, to teraz można już tylko iść do góry.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKiedy jest się na samym dnie to szuka się drugiego dna.XD
OdpowiedzUsuńJezu xD
UsuńSzczęśliwego Nowego Roku! Mnóstwa optymizmu, wspaniałej radochy, śmiechu, weny, pozytywnej energii i niech owce będą z Tobą ♥ (ach, te dwa tygodnie na literackim były naprawdę zacne. Zgadzam się: to krzepiące, że są ludzie tak samo zwariowani jak ja:D). Życzę też powodzenia w realizowaniu postanowień.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie, szczerze mówiąc, nie powaliło mnie jakoś szczególnie, ale... ma w sobie jakiś taki klimacik i oczywiście obowiązkowy humor. Więc czyta się niesamowicie przyjemnie:D
Łaaa, Lindsey i Accantus! Absolutnie ich uwielbiam:D A Roundtable Rival było jednym z pierwszych utworów Lindsey, który odkryłam. Cudeńko ♥
Pozdrawiam ciepło!
P.
Wiem, komentarz jest bardzo nieskładny. Wybacz mi proszę, ostatnio mam problemy z logicznym myśleniem;)