wtorek, 12 stycznia 2016

Zimowe Sporty: Wersja Ekstremalna

Witam wszystkich!
Zacznę od tego, że jestem drugą pisarką na tym blogu i od czasu do czasu zobaczycie coś mojego autorstwa, przynajmniej dopóki Luna nie zmusi mnie do założenia własnego bloga (na co próbuje mnie namówić od dłuższego czasu). Będę się podpisywać jako Rachel.
O sobie nadmienię tylko, że chodzę z Luną do jednej klasy, również mam czternaście lat i w wolnym czasie zajmuje się pisaniem książki. Uwielbiam też czytać, zwłaszcza moją ulubioną fantastykę. Kiedy nie zajmuję się wyżej wymienionymi rzeczami, wymyślam wybuchające pudle i chomiki pragnące przejąć władzę nad światem.
To wszystko jeśli chodzi o mnie, a teraz prezentuję wam moje pierwsze tutaj opowiadanie. Jest ono jednocześnie wyzwaniem na Kreatywne Spojrzenie i kontynuacją historii Łowców Duchów, w moim wydaniu. Akcja historii dzieje się po "Duchu w szklance mleka", a słowa na ten miesiąc to "śnieg" "elementy paranormalne" i "lód". Z góry też zachęcam do pisania w komentarzach, jeśli macie jakieś pomysły na imię dla ducha.
Zapraszam do czytania i mam nadzieję, że się wam spodoba.
~Rachel


Zimowe Sporty: Wersja Ekstremalna


Ledwo łowcy duchów skończyli wieszać na słupie ostatnią z ulotek reklamujących ich niesamowite zdolności wyłapania każdej zjawy w sąsiedztwie, zadzwonił telefon Kacpra.
– Szybko poszło – zauważył Denis.
Jego przyjaciel odebrał połączenie.
– Halo? – odezwał się przytłumiony głos w słuchawce. Należał chyba do mężczyzny, ale był tak zniekształcony, że nie dało się nic stwierdzić na pewno. – Czy to… łowcy duchów?
Kacper stłumił w sobie ochotę wybuchnięcia złowieszczym śmiechem.
– Tak, słucham – powiedział zamiast tego, jak całkowicie normalny obywatel całkowicie normalnego kraju.
– Myślę… nie, sądzę… że mam problem ze zjawiskami paranormalnymi.
– Dzwoni pan do łowców duchów żeby zgłosić problem ze zjawiskami paranormalnymi? – upewnił się Denis. – To tak, jak dzwonić do pizzerii i powiedzieć, że chce się pizzę. Może trochę szczegółów?
– To trochę ciężko wytłumaczyć – głos nieco się zająknął. – Myślę, że lepiej by było, jakbyście po prostu przyjechali.
***
Dwaj łowcy stali pod domem, który im wskazano, ubrani w ciepłe kożuchy. Tegoroczna zima była dość mroźna, a opady śniegu zmusiły ich do pokonania części drogi pieszo. Miejsce to znajdowało się na przedmieściach Warszawy, ale tak naprawdę niewiele świadczyło o obecności w pobliżu dużego miasta. W okolicy znajdowało się zaledwie kilka domów, warstwa śniegu była gruba na dobre dwadzieścia centymetrów, a wszędzie wokół małe dzieci bawiły się w najlepsze.
– Hm… – Denis zabrał się za analizę sytuacji. – Dzieci okładające się nawzajem śniegiem, upiornie uśmiechające się bałwany i malowniczy krajobraz lodowo - śnieżny. Wszystko wydaje się być w normie. W takim razie gdzie te duchy?
– Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać – zauważył Kacper, naciskając dzwonek.
Drzwi otworzyły się na oścież. Osoba, która im otworzyła miała sztuczną brodę i perukę, ale i tak obaj wiedzieli, kto to.
– Pan Ćmiński?! – zawołali jednocześnie łowcy.
– Szlag! – Ćmiński ściągnął brodę i perukę i rzucił je na podłogę. – Jak mnie poznaliście, co? Kto by pomyślał, że potrzebuję pomocy takich jak wy… eh! W każdym razie, skoro już mnie poznaliście, chyba muszę wam wyjaśnić. Przeprowadziłem się tu, bo nawiedzało mnie mleko. A tu niespodzianka! Więcej zjaw! Wiecie jakie to uczucie, kiedy nagle wasza pralka wpadnie na pomysł, żeby zacząć was gonić dookoła domu?!
Denis i Kacper spojrzeli po sobie i pokręcili głowami.
***
Łowcy duchów zrobili sobie tymczasowe kwatery główne na strychu nowego domu ich dawnego sąsiada. Rozłożyli tam całe stosy rozmaitego ustrojstwa skonstruowanego przez Kacpra, kilka batoników i opasły tomik. Ta księga zawierała wszystkie informacje o duchach, jakie były znane ludzkości. Na dodatek oberwanie nią całkiem bolało.
– Wydaje mi się, że to poltergeist – mruknął Denis, kartkując książkę.
– Duch, który robi rozróbę – uzupełnił Kacper.
– Tak, można tak powiedzieć. Myślę, że podstawowy wciągacz ektoplazmy powinien sobie z nim poradzić, o ile oczywiście go znajdziemy i nie zostaniemy trafieni przy okazji latającymi meblami.
Jego przyjaciel wyszczerzył się w uśmiechu.
– Brzmi fajnie!
Drugi łowca wymamrotał coś w rodzaju „mhm, pewnie” i chwycił jedno z urządzeń przypominających odkurzacz. Jego towarzysz wziął drugi, oraz małe urządzonko, które wypluło na niego kłąb dymu.
– Sygnał dochodzi stamtąd – pokazał rurą odkurzacza na spory pagórek za domem.
– Co robi duch na otwartym terenie?
– Może lubi jeździć na nartach? – zasugerował Kacper.
***
Wzgórze z bliska okazało się większe, niż sądzili. Z jego szczytu roztaczał się całkiem ładny widok, ale żadnym z jego elementów nie był domniemany poltergeist. Widzieli tylko śnieżnego bałwana, wpatrującego się w nich guzikowymi oczami.
– Chyba nie myślisz…  –  zaczął formułować myśl Denis, uważnie obchodząc marchewkonosy twór.
– A czy ja wiem. Nie lubię bałwanów. W dzieciństwie zawsze się ich bałem.
Wtedy guzikowe oczy, dotychczas tępo patrzące w dal, obróciły się wokół  własnej osi. Uśmiech z węgielków rozszerzył się na maksymalną długość.
– Wiedziałem, że moja trauma skądś się brała! – krzyknął Kacper, ciągnąc przyjaciela w przeciwnym kierunku, kiedy bałwan popędził za nimi, wymachując miotłą, jakby to była włócznia.
Razem porwali sanki, które jakieś nieszczęsne dziecko zostawiło bez opieki i zaczęli zjeżdżać w dół wzgórza najszybciej jak się dało. Za nimi gonił ożywiony symbol zimy, z braku sanek zjeżdżający na kawałku pnia zwalonego drzewa.
– Jeśli tu zginiemy, to muszę ci wyznać, że to ja zabrałem ten pierścionek, który zamierzałeś podarować Laurze! – krzyknął rozpaczliwie Kacper, ściskając wodze ich „pojazdu”. – Był mi potrzebny do urządzenia załamującego światło, żeby ukazać ducha!
– Nie martw się, przyjacielu! Wybaczam ci! I to ja zjadłem twoje ulubione płatki! – odpowiedział mu w podobny sposób Denis.
Skręcili gwałtownie w bok żeby wyminąć jakieś przypadkowe drzewo, które wyrosło akurat na ich drodze. Śniegowy potwór nie miał tyle szczęścia. Z trzaskiem wbił się w gałąź i rozpadł. Z pyknięciem wyskoczył z niego duch, przypominający nieco skrzyżowanie klasycznej zjawy z dżinem, który posłał im szyderczy uśmiech i zniknął z pyknięciem. Chwilę później łowcy usłyszeli krzyk pana Ćmińskiego. Denis gładko zatrzymał sanki.
– A już miałem nadzieję, że tak łatwo nam odpuści – zwrócił się do przyjaciela. – Tak swoją drogą, co mówiłeś o tym pierścionku dla Laury?
***
Kiedy dobiegli do domu pana Ćmińskiego, zauważyli swojego byłego sąsiada kryjącego się za kosiarką, która w zimie raczej nie należała do przydatnych urządzeń.
– Zamierza pan kosić śnieg? – spytał z pozoru grzecznie Kacper.
– Durnie! To on! Duch! On…
W tym momencie przekonali się na własnej skórze, co duch robi. Wyskoczył na nich zza rynny, miotając wszelkiego rodzaju narzędziami ogrodniczymi. Wyglądało na to, że dorwał się do szopy.
– Ratuj się kto może! – wrzasnęli łowcy jednogłośnie i dali nura pod parapet, gdzie zaczęli przygotowywać swoje wciągacze ektoplazmy.
– Idioci – zdążył jeszcze westchnąć były sąsiad, zanim znów zanurkował za kosiarkę, w celu ochrony przed latającymi nożycami do gałęzi.
Korzystając z tego, że poltergeist był skupiony na Ćmińskim, dwaj łowcy dali radę wycelować w niego odkurzacze i wciągnąć go do środka. Słyszeli jak syczy i usiłuje się wydostać, ale przynajmniej przestał miotać wszystkimi rzeczami.
Pan Ćmiński wyszedł zza kosiarki.
– To wszystko? – stęknął, jakby jego kolejne słowa nie były w stanie przejść mu przez gardło. – No to ja, ten tego… eh, niech wam będzie. Dziękuję!
Kacper wyszczerzył się do Denisa, a przyjaciel odwzajemnił uśmiech.
***
Z powrotem w starej dobrej piwnicy pod mieszkaniem Denisa, Kacper otworzył swój wciągacz ektoplazmy w celu wyczyszczenia go, na śmierć zapominając o uwięzionym w nim duchu. Zjawa natychmiast radośnie wyskoczyła z odkurzacza i cisnęła w Kacpra słoiczkiem ze sproszkowanym kłem mamuta. Łowca duchów uchylił się szybko.
– Poczekaj! – zawołał, spodziewając się, że to nic nie da. Ku jego zaskoczeniu, duch zawisł w oczekiwaniu.
– A nie chciałbyś nam pomagać? W końcu, kto jest lepszym znawcą duchów, niż ich przedstawiciel? Wybaczę ci nawet to, że goniłeś mnie pod postacią bałwana. Oferujemy wyżywienie… cokolwiek jedzą duchy… zakwaterowanie i, uh, mamy krakersy?
Złośliwe oczka ducha zalśniły.
– Krakersy? – upewnił się.
– Ha! – zawołał łowca triumfalnie. – Mówiłem, że krakersy działają na każdego!
***
Pan Ćmiński z powrotem wprowadził się na osiedle. Ich udomowiony poltergeist, który z nieznanych im przyczyn uwielbiał krakersy, wydawał się być bardzo ucieszony na jego widok.
– Ooo! – zawołał, kiedy zobaczył sąsiada idącego ulicą. Następnie wyfrunął przez okno i pogonił za nim z patelnią.
– Ahh! – krzyknął pan Ćmiński, zrywając się do biegu. – Wszędzie to samo! Przeklęte duchy!
– Jesteśmy pierwszymi w historii łowcami duchów, którzy udomowili zjawę – zauważył Denis, przyglądając się scence z okna.
– Teraz jeszcze musimy go jakoś nazwać! – wykrzyknął Kacper. – Tylko jak…?

5 komentarzy:

  1. OMG, Rachel! Tak się cieszę, że nareszcie postanowiłaś dać światu tę szanse na przeczytanie którejś, z twoich prac! Jest niesamowita. Co prawda, nic nie przebije płazińca Stefana, ale uwielbiam to. Jak świetnie połączyłaś wszystko, o czym pisała Luna. Laurę, książkę o duchach, Ćmińskiego, jego rozwalający charakter i nienawiść do łowców. Nie chcę tego pisać, bo Luna mnie zabije, ale muszę powiedzieć, że chyba właśnie pobiłaś ją na jej własnym blogu. Weny życzę i więcej prac! Kocham Was Obie :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dreamer, dziecko szczęścia ty moje. Dobrze wiesz, że posiadam patelnię i nie zawaham się jej użyć. Ale najpierw może uda nam się sprawić, że płaziniec Stefan ujrzy światło dzienne.

      Usuń
  2. WY MACIE 14 LAT?! Powaga?! Tak mnie to zaszokowało, że chyba przez chwilę zapomniałam oddychać. Piszecie niesamowicie dobrze nawet jak na osobę dorosłą, nie mówiąc o nastolatkach. Naprawdę, brawo ;)
    Uwielbiam to wesołe, nieco ironiczne pisanie. A udomowienie zjawy to naprawdę nie lada wyzwanie ;D mega mi się podobało.

    Pozdrawiam,
    candlestick z buzzingblood.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Naprawdę fajne opowiadanie, nieźle się przy nim uśmiałam:)
    Gratuluję stylu, sama muszę nad swoim popracować.
    Pozdrawiam i życzę, żebyście miały dużo weny:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam szczerze, że początkowo trudno było mi się przyzwyczaić do historii o łowcach pisanej innym stylem, niż tym Luny, ale w końcu naprawdę się wciągnęłam. Poczucie humoru masz zaiste zabójcze i naprawdę świetnie bawiłam się podczas czytania. Momentami wydawało mi się, że akcja za bardzo gna, ale ja w swoich tekstach non stop coś rozwlekam do granic możliwości, więc tego:D W każdym razie, uwielbiam ten humor, tę ironię, pana Ćmińskiego w peruce oraz chowającego się za kosiarką, mrocznego bałwana (bałwany są upiorne!) i oczywiście naszych uroczych łowców. No uwielbiam ♥ Ach, no i bym zapomniała o naszym udomowionym duchu! Krakersy działają na każdego, to prawda. I czekolada. Czekolada to najlepsza metoda perswazji.
    Nie mogę się doczekać imienia dla ducha! Przyznaję, że nic poza ,,Krakersem" nie przychodzi mi do głowy.
    Ogólnie bardzo zabawne, zwariowane i zacne opowiadanko:D Czekam na ciąg dalszy!
    Pozdrawiam cieplutko,
    P.

    OdpowiedzUsuń