Witam was wszystkich! Po dość długiej przerwie w końcu przybywam z nowym opowiadaniem. Jest ono niestety dość dziwne i sama nie wiem, co na jego temat mogę powiedzieć. Dopadła mnie choroba, leżę i nudzę się w łóżku, po raz setny oglądając te same wywiady z siatkarzami. A że takie nic nie robienie nie działa zbyt dobrze na mój umysł, więc postanowiłam coś napisać. Opowiadanie z naszą reprezentacją chodziło mi po głowie już od jakiegoś czasu, ale dopiero po dodaniu do tego wielkiego, sportowego kotła twórczość Rachel i moich łowców, wykrystalizowała mi się fabuła. Mam nadzieje, że mnie za nią nie zabijecie.
Zapraszam do czytania.
Luna
PS Scenę ze spadaniem na linie napisała Rachel i to już jakiś czas temu. Ja, przy najmniejszej próbie lądowałam na podłodze, chichrając się opętańczo.
PPS Opowiadanie to nie ma na celu nikogo obrazić – jest po prostu wytworem mojej chorej wyobraźni.
Jak
doprowadziłam do zniknięcia polskich siatkarzy, a Rachel zniszczyła psychikę
Stephana Antigi Cz.1
Ogólnie rzecz
biorąc pomysł, by wysłać mnie i Rachel na mecz był głupi. Nawet bardzo głupi. Po
pierwsze – obie byłyśmy nie do końca dorosłe. Po drugie – nasza psychika,
wypełniona duchami produktów mlecznych, różnorakimi pasożytami o dziwnych
imionach i nieśmiałymi, niekochanymi paprotkami, prezentowała obraz nędzy i
rozpaczy.
Dlatego też
nadal nie wiem, co odbiło mojemu tacie i dwa z trudem zdobyte bilety na memoriał
Wagnera podarował mnie i mojej towarzyszce w okradaniu pracowni chemicznej.
Przyjęłam je z radością, bo siatkówkę kochałam, wielbiłam, bycie zaś na
pojedynku Mistrzów Świata z jakimś bliżej nieokreślonym krajem, było moim
marzeniem od dni dawnych. A Rachel po
prostu się do tego marzenia dokooptowała.
Siedziałyśmy
więc razem na trybunach, obydwie ubrane w przepisowe biało-czerwone koszulki,
czekając na czwarty, miałam nadzieję ostatni, set. Wyglądałyśmy w miarę
normalnie, całe szczęście udało mi się powstrzymać przyjaciółkę przed wzięciem
ze sobą katany (a przynajmniej trzymaniem jej na widoku), a ja jedynie wpięłam w kucyka gruby marker i przytargałam ze
sobą olbrzymi kalendarz z portretami siatkarzy. W końcu szansa na zdobycie ich
autografów przytrafia się wyjątkowo rzadko.
– To jeszcze
raz – zaczęła Rachel, przykładając do oczu lornetkę. – Jak oni się nazywają?
Westchnęłam
głęboko i po raz setny zaczęłam powtarzać tą samą formułkę.
– Ten
najwyższy, zarośnięty to Marcin Możdżonek, dwa metry dwanaście centymetrów
opanowania. Obok niego papużki nierozłączki, czyli duet Kłos i Wrona. Dalej
libero Paweł Zatorski i kapitan Michał Kubiak. Reszty nie rozpoznam, jedyną
lornetkę zabrałaś, to się teraz sama baw w zgaduj–zgadula.
– A tych jak
rozpoznałaś?
– Trochę po
wzroście, trochę zgadywałam – wzruszyłam ramionami. Rachel spojrzała na mnie
jak na wariatkę, po czym wepchnęła mi w ręce lornetkę.
– A ci dwaj, co
malują po tych fajnych tabliczkach i mają do dyspozycji magiczne pisaki?
– Stephane
Antiga i Philippe Blain, trenejrzy naszej kochanej repry.
– Stephane? –
Rachel popatrzyła na mnie zdumiona, po czym uśmiechnęła się. Ale nie tak normalnie, tylko chytrze, przebiegle, uśmiechem godnym niejednego
psychopaty.
Trochę się
przeraziłam. Z doświadczenia wiedziałam, że jeśli na twarzy mojej towarzyszki
pojawia się taki uśmiech, to zwykle nie kończy się to dobrze dla świata
zewnętrznego. Na razie jednak postanowiłam nie zaprzątać sobie umysłu jej
pomysłami.
Zaczął się
czwarty set, a mnie całkowicie pochłonęło kibicowanie. Wykrzykując różne hasła,
śpiewając przyśpiewki i ogólnie tracąc poczucie rzeczywistości, nie zauważyłam
nagłego zniknięcia Rachel. I to był podstawowy błąd jaki popełniłam.
Po wygranym
meczu zbiegłam szybko z trybun i stanęłam za bandami, by jak najszybciej zdobyć
autografy siatkarzy. Wokół mnie zaczął się gromadzić całkiem spory tłum –
wszyscy czekali, aż zawodnicy skończą rzucać się na siebie, przytulać i
obejmować się w nieokiełznanym tańcu radości.
Nagle z sufitu
spadła lina. Za liną spadło ciało, należące do wysokiej dziewczyny w czarnym
stroju ninja z kataną na plecach. Gdzieś tak metr nad ziemią odczepiła się od
liny, spadając z hukiem i zarywając nosem o parkiet. Jednak natychmiast się
podniosła, ściągając maskę i szczerząc się psychodelicznie.
Spojrzałam na
nią i złapałam się za głowę. Rachel, co ty odwalasz?! Nawet nie traciłam czasu na zastanawianie się, gdzie ona upchnęła wcześniej ten strój ninja.
– Płaziniec
Stefan! – krzyknęła radośnie. Następnie rzuciła się do przodu, uwieszając się
trenerowi polskiej reprezentacji siatkówki na szyi. Ludzie wokół boiska
zamarli, a ja miałam nadzieję, że nikt nie aresztuje jej za próbę zamachu.
Serio, nie miałam ochoty tłumaczyć się w francuskiej ambasadzie, ministerstwie spraw zagranicznych, sportu i innych instytucjach, dlaczego moja
przyjaciółka zaatakowała biednego Antigę.
Sam trener
wyglądał dość… ciekawie. Stał mocno zdziwiony, z szeroko otwartymi oczami,
nawet nie próbując odpędzić się od natręta. Bardziej interesowało go, żeby nie
dostać przypadkowo kataną w oko. Miny nie do końca inteligentne mieli zresztą
pozostali członkowie sztabu, a także zawodnicy. Chyba nikt nie wiedział, o co
chodzi.
– Rachel! –
krzyknęłam, przeskakując przez bandy. Byłam jedyną osobą, która już otrząsnęła się
z szoku.
Moja
przyjaciółka wreszcie odczepiła się od biednego Antigi i poprawiła swoje
potargane po upadku włosy.
– Okej, Stefan
– powiedziała, otrzepując z niewidzialnych pyłków materiał. – Uważaj na
Antoniusza i Holmesa, strzeż się policji Jelitowej i ogólnie nie daj się
zapuszkować.
Wyciągnęła z
kieszeni granat dymny i już chciała efektownie zniknąć, kiedy złapałam ją za
rękaw czarnego wdzianka, zabrałem materiał skrajnie wybuchowy i mimo protestów
zaczęłam ciągnąć w stronę w stronę wyjścia. I nici z autografów!
– Co to miało
być? – zapytałam, kiedy w końcu znalazłyśmy się na korytarzu. Na razie nie
chciałam jeszcze całkowicie opuszczać hali – miałam zupełnie inny plan.
– Ludzka
wersja naszego kochanego płazińca – dziewczyna znów się wyszczerzyła. – Nie
mogłam przegapić takiej okazji.
Wzniosłam oczy
ku niebu i w myślach poprosiłam o anielską cierpliwość. Ta ludzka już mi nie
wystarczyła.
– Jak tylko
skończą się wywiady – zaczęłam, rozglądając się by określi ilu kibiców już
wybyło z stadionu – pójdziesz do nich, zrobisz słodkie oczy, wyjaśnisz całą sytuację i przeprosisz trenera. Biedaczek jeszcze nabawi się kompleksów, przez
porównywanie do jakiegoś pasożyta. A założę się o czekoladę, że chłopaki szybko
mu uświadomią co oznacza płaziniec.
Rachel
przewróciła oczami, burknęła pod nosem jakieś japońskie przekleństwo, ale
zgodziła się by wykonać zadanie. Zaczekałyśmy aż hala w miarę opustoszeje, po
czym wybrałyśmy się pod szatnie siatkarzy by złożyć im wizytę.
Chyba tylko cudem udało nam się pokonać większość trasy bez zostania zatrzymanymi. Dopiero pod samymi drzwiami zaliczyłam niekontrolowane
zderzenie z wyrośniętym osobnikiem w biało–czerwonej koszulce.
– Przepraszam pana – powiedziałam szybko, odskakując do tyłu i spoglądając do góry, by
zidentyfikować ofiarę mojej ślepoty.
– Nic się nie
stało – odpowiedział Marcin Możdżonek, patrząc na naszą dwójką z
zaciekawieniem. – To wyście zrobiły tą rozróbę na boisku.
– Ta… –
pokiwałam głową, jednocześnie delikatnie kopiąc Rachel w kostkę. – My właśnie w
tej sprawie…
– Chciałyśmy
wszystko wyjaśnić i przeprosić za moje nie do końca normalne zachowanie – Moja
przyjaciółka szybko się ogarnęła, zrobiła najbardziej skruszoną minę na jaką
było ją stać i teraz starała się jakoś przekonać, że jej zamiary są całkowicie
pacyfistyczne.
Środkowy
podrapał się po swojej zarośniętej łepetynie, po czym wykonał jeden długaśny
krok w tył i ruchem ręki otworzył drzwi do szatni.
– Szanowne
panie – zaprosił nas do środka, kłaniając się nisko. A ja i tak nie mogłam
spojrzeć mu w oczy! Foch z przytupem i melodyjką.
W szatni był
cały sztab i wszyscy zawodnicy, powoli zbierający się do opuszczenia hali.
Patrzyli na nas zdumieni, nie wiedząc co powiedzieć. Już po raz drugi w tym
dniu. Mamy bardzo pozytywny wpływ na całą drużynę, nieprawdaż?
– Dzień dobry – przywitałam się kulturalnie, próbując jakoś zacząć rozmowę. – Przyszłyśmy tutaj by spokojnie wyjaśnić dziwną sytuację jaka miała miejsce po meczu.
– Dzień dobry – przywitałam się kulturalnie, próbując jakoś zacząć rozmowę. – Przyszłyśmy tutaj by spokojnie wyjaśnić dziwną sytuację jaka miała miejsce po meczu.
– Ja bardzo
trenera przepraszam – pałeczkę szybko przejęła Rachel. – To wszystko przez moją
nieokiełznaną wyobraźnię i program edukacji w zakresie biologii… – moja
przyjaciółka dokładnie opowiedziała całą historię, jak to stworzyła swoją
ukochaną postać, płazińca Stefana i jak napisała o nim opowiadanie i jak
bardzo to wszystko było dla niej ważne. Wyglądała przy tym na tak smutną i
skruszoną, że nawet ja się wzruszyłam. Co tu dużo mówić – Rachel była po prostu
doskonałą aktorką.
– Wybaczy mi
trener? – moja przyjaciółka spojrzała na Antigę najbardziej płaczliwym wzrokiem, na jaki było ją stać.
– Wybiacię,
wybiacię – uśmiechnął się Francuz, a ja z trudem powstrzymałam się by nie
wybuchnąć śmiechem. Słuchanie jego akcentu w telewizji, a na żywo, było jak
jedzenie czekolady, a oglądanie jej na obrazku.
– To my się
już może oddalimy. Zanim coś zdetonujemy, albo doprowadzimy do ogólnej zagłady.
Do widzenia! – wyszczerzyłam się szeroko, odwróciłam na pięcie po czym
chwyciłam za klamkę, by otworzyć drzwi.
Ale drzwi
miały zupełnie inne plany. Bardzo boleśnie potraktowały mnie prądem, co
doprowadziło do tego, że w ciągu sekundy znalazłam się po drugiej stronie
szatni, nieogarnięcie machając rękami. Siatkarze popatrzyli na mnie jak na
wariatkę, a Kubiak spróbował sam otworzyć drzwi.
Jego też
poraziły. Żeby nie było, że udawałam.
– Co jest? –
kapitan wyglądał na totalnie zdezorientowanego. Zresztą tak, jak wszyscy w
pomieszczeniu. Zawsze wiedziałam, że przynoszę pecha, ale nigdy nie myślałam,
że zdarzy mi się kiedyś zamknąć polskich siatkarzy na hali.
Ktoś ze sztabu
zaproponował by spróbować wyjść przez trybuny. Wszyscy zgodzili się na ten pomysł
i jak jeden mąż, dzierżąc swoje rzeczy, pomaszerowali na boisku, a my za nimi. Tam niestety czekała na nas kolejna niespodzianka, skwitowana przez drugiego
trenera ciekawym, francuskim przekleństwem, którego nie znałam.
Nad naszymi
głowami unosiło się niebieskie pole siłowe. Takie z prawdziwego zdarzenia,
mające chyba z dziesięć metrów wysokości i obejmujące całe boisko, skutecznie
odgradzając je od wszystkich trybun i wyjść. Świeciło delikatnym blaskiem,
jakby ktoś zamontował na nim milion lampek choinkowych. Było zarazem piękne, jak
i przerażające.
– Łał –
wyszeptała Rachel, a jaj jej potulnie przytaknęłam. Inni zareagowali podobnie.
To było po prostu niesamowite.
Przez kolejne
parę minut wszyscy dokładnie przebadali kopułę, sprawdzając jak działa i czy ma
jakieś słabe punkty. Nie miała. Za każdym razem kiedy ktoś próbował jej dotknąć,
kopała prądem i wyrzucała danego osobnika daleko w tył.
– Co to ma
być? – zdenerwował się Bartosz Kurek, kiedy po raz któryś oberwał
elektrycznością. Spojrzałam niepewnie na Rachel, w duchu mając nadzieję, że to
jej kolejny dziwny pomysł i zaraz zaśmieje się psychodelicznie, wymachując na
wszystkie strony kataną.
Nie zrobiła
tego.
– Ja nie mam z
tym nic wspólnego – powiedziała, podnosząc ręce w obronnym geście. – Chyba nie
myślisz, że byłabym zdolna do…
Nie
dowiedziałam się jednak do czego byłaby zdolna. W tym momencie tuż pod jej
nogami, a także pod nogami Kurka, Bieńka, Wrony i Możdżonka otworzyła się ogromna czarna dziura. Cała
piątka prawa fizyki znała, więc potulnie wpadli do środka, krzycząc przy tym przeraźliwie (siatkarze) lub śmiejąc się opętańczo (Rachel).
– Andrew! –
przeraźliwy krzyk Kłosa poniósł się po całej hali, gdy ten opadł na kolana w
miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał jego przyjaciel. – Nie zostawiaj mnie,
nie zostawiaj mnie samego w tym cyrku!
Z trudem powstrzymałam
się przed odstawieniem podobnej scenki. Przecież zniknęła Rachel, moja Rachel.
Owszem, zdarzało się, że mnie denerwowała, doprowadzała do białej gorączki i
czasami przez nią byłam bliska ewakuacji na Syberię, ale tak naprawdę nie byłam
wstanie żyć bez jej chorych pomysłów.
– Trzeba było
nie wtryniać się na imprezę duchów – wszyscy jak na zawołanie spojrzeliśmy odwróciliśmy
się, próbując zidentyfikować właściciela szyderczego głosu.
Na podwyższeniu
dla prasy, ubrany w obowiązkowy mundur, stał Napoleon Bonaparte we własnej
osobie.
A za nim,
związani grubymi linami, siedzieli, dobrze mi znani, dwaj mężczyźni w goglach i
kremowych kombinezonach.
Kacper i Denis.
Denis i Kacper.
Łowcy duchów.
Teraz dla tych co nie orientują się w siatkówce na tyle, by dokładnie zrozumieć sens wypowiedzi Rachel.
[Źródło] |
Płaziniec Stefan
(Stephane Antiga)
[Źródło] |
Naczelny Tasiemiec Antoniusz
(Antonin Rouzier)
(Russell Holmes)
I teraz powiedzcie mi kto kogo kopiuje - Rachel siatkarzy, czy siatkarze Rachel?
Czytam... i płacze. Haha! Luna, zaczęłyśmy razem z Rachel robić sobie wyrzuty sumienia, że tak bardzo zryłyśmy ci psychikę. Opowiadanie fajne, czekam na 2 część. Przy okazji miło usłyszeć, że żyjesz. Wiedz, że bez ciebie w szkole nikt nie wie, jaką lekcje mamy i ogólnie panuje chaos. Zdrowiej!
OdpowiedzUsuńRozumiem twój ból, bo też od prawie tygodnia choruję i mój mózg z tej okazji zainfekowały naprawdę różne pomysły. Opowiadanie o płazińcu Stefanie bardzo mi się podobało (we wtorek klasówka z bezkręgowców *chowa twarz w dłoniach i zaczyna rozpaczać/jęczeć potępieńczo*), ale czegoś takiego się nie spodziewałam! Już na samą myśl, kiedy w mojej głowie pojawia się Rachel w stroju ninja i do tego z kataną w ręku, z trudem powstrzymuję atak śmiechu;)
OdpowiedzUsuńCzekam na część drugą i życzę zdrowia:))))
Akurat muszę się przyznać, że ja w stroju ninja to nic nadzwyczajnego, zdarzało mi się to kilka razy. Klasówką z bezkręgowców się nie martw, jeśli ktoś spróbuje ci wmówić, że tasiemce nie mają swojego Naczelnego Tasiemca i z całą pewnością jego imię nie brzmi Antoniusz, pamiętaj, że on po prostu się ukrywa. Lub dokonał samozapłonu. Jak to mówił Holmes, pasuje to do niego.
UsuńPs. Płaziniec Stefan jest wdzięczny za uznanie. Jego przygody musiały ujrzeć światło dzienne. Może to choć na chwilę powstrzyma Antoniusza przed wciąganiem innych pasożytów w swoją grę.
Padłam, leżę i wstać nie mogę:D
OdpowiedzUsuńOpowiadanko jest przezacne! Poprawiłyście mi humor i to jak... Oczyma wyobraźni widzę Rachel z kataną, czarną dziurę, no i wreszcie... moich ukochanych łowców! Oh yeees!
Dawno nie czytałam tak zabawnego, zwariowanego opowiadania:D Luno, Rachel, jesteście genialne/.
,,Cała piątka prawa fizyki znała, więc potulnie wpadli do środka, krzycząc przy przeraźliwie ( siatkarze) lub śmiejąc się opętańczo ( Rachel). "----> ten fragment rozwala mnie za każdym razem, gdy go czytam:D Cudo!
Pozdrawiam cieplutko i życzę zdrówka!
P.
Cześć!
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Blog Award! Szczegóły na http://belchatowskie-lovestory.blogspot.com/2016/04/liebster-blog-award-x5.html?m=1
Pozdrawiamy!
Iadala&Hachiko
Powiem wam tak, nic nie rozumiem, ale leżę ze śmiechu:D ten tekst był przekomiczny. Rozumiem, że to jakieś wasze szkolne odpały, albo coś takiego? xD Nie wiem w sumie jak to skomentować, ale bardzo dziękuję za umilenie mi czasu, hah:D A Rachel mówiąca "okej, Stefan" mnie rozwaliła xD Wariatki! ;D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Oraz zapraszam do siebie: sila-jest-we-mnie.blogspot.com