poniedziałek, 29 lutego 2016

Historia Płazińca Stefana

Od mojego ostatniego posta minęło drastycznie dużo czasu. Więc, nie zwlekając, przezentuję wam moje opowiadanie. Nie jest to nic nowego, niestety moja kreatywność spoczywa w katakumbach. Ot, taka historia napisana pod wpływem lekcji biologii. Przed lekturą polecam sprawdzić co to takiego leukochloridium – inaczej ta opwieść nie będzie miała zbyt wiele sensu. 
Z góry ostrzegam: nie odpowiadam za zniszczone umysły, jeśli spróbujecie sobie wyobrazić akademię dla pasożytów. 
~Rachel

Wstęp


Życie leukochloridium nie należy do łatwych. Tylko nielicznym udaje się zamieszkać w ślimaku bursztynku. Większość musi poszukać dla siebie innego zajęcia. O tym, kto jest godny Bursztynkowej Przepustki decyduje AP – Akademia Płazińców.
Leukochloridium imieniem Stefan podchodził tego roku do Egzaminów. Wiedział, że na pozostałych nie poszło mu zbyt dobrze. Jego ostatnią nadzieją był Praktyczny Egzamin Przyklejania Się Do Ścianki Jelita, w skrócie PEPSDŚJ.
Obok Stefana przemaszerował tasiemiec uzbrojony.
– Powodzenia na teście! – zawołał i ryknął śmiechem.
Nikt nigdy nie życzył Stefanowi powodzenia. To zawsze była drwina.
– Temu to łatwo – pomyślał. – Jest specjalnie przystosowany do przyklejania się do jelita.
Stefan westchnął. Następnie wszedł do sali egzaminacyjnej.
***
Nie był w stanie uwierzyć w to, co widział w liście.
Szanowny Panie Stefanie!
W związku z Pana wynikami na Egzaminach, musimy z przykrością poinformować, iż nie otrzymuje Pan Bursztynkowej Przepustki. Nadmieniamy także, że była to Pana jedyna szansa i właśnie ją Pan zmarnował.
Z wyrazami szacunku
Naczelny Tasiemiec Antoniusz
Całe szczęście, że poza zagnieżdżaniem się w bursztynkach, Stefan miał także inne hobby – chemię. Wynagradzało mu to nieco smętne życie jakie wiódł – nie miał nawet szczękoczułków i nibynóżek – to czyniło go gorszym od jakiejś ameby! Powoli wyciągnął swój zestaw młodego chemika. Następnie do głowy przyszedł mu genialny pomysł. Wydobył starannie ukryty izotop Co-60.
***
Trzy dni później, w Akademię uderzyła bomba kobaltowa.
         


Historia leukochloridium Stefana


Nic.
To właśnie ukazało się oczom oddziału Policji Jelitowej, przybyłego na miejsce, gdzie niegdyś znajdował się gmach Akademii Płazińców. Pustka. Jeszcze nikt nigdy nie odważył się dopuścić się podobnej zbrodni.
– Centrala? Jeszcze czegoś takiego nie widziałem – powiedział przez radio jeden z funkcjonariuszy. – Mamy jakichś podejrzanych?
– Tak. Niejaki Stefan, jeden z uczniów. Pasjonował się chemią. Wierzymy, że jako jedyny potrafiłby skonstruować taką bombę. Problem w tym, że zniknął. Rozpłynął się w powietrzu.
To było dość oczywiste. Chyba nie uczęszczałby dalej do Akademii którą wysadził.
– Ciężko mi to mówić, ale tylko jeden płaziniec jest w stanie go odnaleźć.
***
– Ring, ring, ring! Masz nowe połączenie przychodzące! – rozwrzeszczał się telefon leżący na szafce w kuchni.
Nienawidzę tego dzwonka... – pomyślał detektyw Pasożyt Holmes, sięgając po komórkę. – Halo?
– Dobry wieczór detektywie – to była centrala.
– Co znowu zepsuliście?
Jego rozmówca westchnął, przypuszczalnie już zastanawiając się, dlaczego PJ (Policja Jelitowa) dalej upiera się przy zatrudnianiu tego płazińca.
– Ktoś wysadził w powietrze Akademię.
– Wreszcie! Um... to znaczy, tak, zaraz tam będę.
– Ale przecież...
Holmes rozłączył się.
***

Stefan biegł, jakby od tego zależało jego życie.
No, właściwie to tak właśnie było.
W każdym razie...
Mknął jelitem cienkim, kiedy niespodziewanie natrafił na ślepy zaułek.
– Nie! Nie, nie, nie! Nie mogę umrzeć! Jestem za piękny żeby umierać! – jęknął.
W tym samym momencie zorientował się, że w sumie, to nikt go nie goni. Odetchnął z ulgą i usiadł na mitochondrium. Wtedy zauważył niewielką karteczkę, przyklejoną do ścianki komórkowej. Odczepił ją. Wąskim, pochyłym pismem napisano:
Szanowny Panie Stefanie!
Jest nam niezmiernie przykro, że zdecydował się Pan zrzucić bombę kobaltową na naszą Akademię. Liczyliśmy, że to nieporozumienie zostanie wyjaśnione, lecz Pan wybrał proste, acz siłowe rozwiązanie. Nie muszę Pana chyba informować, że jest Pan teraz poszukiwanym w całym żywicielu terrorystą. Niech mi Pan więc odpowie – jak bardzo ceni Pan sobie swoje życie?
Z poważaniem
Naczelny Tasiemiec Antoniusz
***
– Mmm? To rzeczywiście ciekawe... – mruknął Pasożyt Holmes jakby do siebie.
Z większym zainteresowaniem zdawał się traktować wyciągniętego z kieszeni czekoladowego batonika niż wypalone zgliszcza, malowniczo rozpościerające się przed nim.
– Więc mówicie, że dokonał tego jakiś dzieciak? – kontynuował.
– Jeden z uczniów. Leukochloridium Stefan – poinformował go pierwszy funkcjonariusz.
– Powinien dostać jakiś medal. Kontynuując, ile osób przebywało w budynku kiedy nastąpił wybuch?
– Nie wiemy. Ciężko z identyfikacją... ale zauważyliśmy coś dziwnego. Zniknął Naczelny Tasiemiec. 
– Może po prostu eksplodował?
– To prawdopodobne... ale musiałby dokonać samozapłonu. W tym dniu był około kilometr od Akademii.
– Biorąc pod uwagę fakt, że mówimy o Antoniuszu, samozapłon całkiem mi do niego pasuje. W każdym razie, nie po to tu jestem, racja?
– Mieliśmy nadzieję, że pomoże nam pan odnaleźć Stefana.
– Ha, to będzie proste. Przecież kieruje się do Woreczka Żółciowego.
– A... dlaczego tam?
– Bo tam uciekają wszyscy przestępcy, mam rację? 
***
Stefan nie był w stanie nic zrobić. Siedział wciąż na tym samym mitochondrium, raz po raz czytając ostatnie zdanie w liście Antoniusza. „Jak bardzo ceni Pan sobie swoje życie?”. Co to miało oznaczać? Już pomijając fakt, w jaki sposób Naczelny Tasiemiec przeżył, ewidentnie chciał coś Stefanowi przekazać.
Z sąsiedniego jelita usłyszał dźwięk syren policyjnych radiowozów. Jak mogli go znaleźć tak szybko?
Holmes – pomyślał. – Tylko on potrafiłby w takim tempie znaleźć przestępcę. Jest światowym rekordzistą w szybkości łapania zbuntowanych pasożytów. Tę glistę ludzką odnalazł w 7,56 minuty...
Szybko podniósł się, biegnąc w wybranym na chybił trafił kierunku. Policjanci zrównali się z nim, ale na ich nieszczęście byli w niewłaściwym jelicie.
– Obywatelu Stefanie, poddajcie się! – zawołali do niego przez ściankę jelita.
– Nie znam żadnego Stefana! – odkrzyknął w panice.
– Mówcie głośniej, obywatelu! – Stefan zdał sobie sprawę z tego, że policjanci komunikują się z nim przez megafon.
– Mówię, że nie znam żadnego Stefana! – zawołał głośniej.
– Powtórzcie?!
– Mam się z wami Morsem skontaktować?!
– Co? – ryknął do megafonu nowy głos.
Stefan przewrócił fotoreceptorami. Zawsze wiedział, że latarka i ściąga do kodu Morse'a kiedyś mu się przydadzą. Przekazał im latarką co właśnie powiedział.
– Ach! W takim razie wybaczcie, obywatelu. Wzięliśmy was za kogoś innego!
Policja odjechała. Stefan, nieco rozbawiony, ale wdzięczny losowi, ruszył przed siebie.
Byle do Woreczka Żółciowego. Tam jest azyl. Tam nie będę musiał się martwić Antoniuszem, Holmesem ani policją. Byle do Woreczka Żółciowego.
***
– Odjechaliście, bo powiedział wam, że nie jest Stefanem? – warknął szeryf.
Pasożyt Holmes jakby od niechcenia usiadł na fotelu i założył nogę na nogę.
– Skoro mówi, że nim nie jest, to dlaczego miałby nim być?
– Komu oni w dzisiejszych czasach pozwalają zostać detektywem... – westchnął szeryf. – No nic, zbieg zbiegł i nic z tym nie zrobimy...
Holmes parsknął.
– Zbieg zbiegł... ha, pan tak na poważnie?
– O co ci chodzi, Holmes?
– O nic, szeryfie, bez niepokoju. Wczoraj włamywacz mi się włamał do mieszkania... haha.
Szeryf prychnął.
– Jak zwykle to co mówisz jest bez sensu, Holmes, więc po prostu to zignoruję. Kontynuując. Musimy zaangażować w poszukiwania tego kryminalisty wszystkich. Antyterrorystów, a co mi tam, nawet wojsko. Ma nie dotrzeć do Woreczka Żółciowego żywy!
***
Stefan był nieudacznikiem, a życie lubiło mu to brutalnie przypomnieć.
Jak mógł się domyślić, po kilku błędnych zakrętach totalnie się zgubił w jelicie cienkim. Znajdował się obecnie w jakiejś jego części, o której nigdy nawet nie słyszał. Było tam ciemno, bardzo ciemno. Ścianki były pokryte jakąś smolistą substancją, a samo przejście przypominało jaskinię. Wszędzie wisiały karteczki. Podniósł pierwszą z brzegu i przeczytał.
Szanowny Panie Stefanie!
Dotarł Pan całkiem daleko. Właściwie, muszę przyznać, nikt wcześniej tu nie zaszedł. Wszyscy przegrywali wcześniej, lecz dla Pana gra jeszcze się nie zaczęła.
Musiał Pan już sobie zdać sprawę z tego, iż nie ma stąd ucieczki. Nic dziwnego, że nikt tu nigdy nie dotarł... ale Pan jest zagubiony, nieprawdaż, Stefanie? Mam nadzieję, że zastanowił się Pan nad moim pytaniem, bo wkrótce będzie to dla Pana ważniejsze niż cokolwiek innego. Jak bardzo ceni Pan sobie swoje życie? Czy jest Pan gotowy odpowiedzieć mi?
Ja szczerze w to wątpię. Myślę, że jeszcze Pan się przekona... A póki co, zacznijmy może grę...
Powodzenia.
                                                                       Naczelny Tasiemiec Antoniusz

Stefan wyrzucił list. Nie miał zamiaru być częścią jakiejś głupiej gry. Chciał tylko dotrzeć do Woreczka Żółciowego... tego jedynego azylu dla niego. Dla... przestępcy.
– Nie będę brać udziału w twojej grze! – krzyknął, zupełnie jakby Naczelny Tasiemiec był w stanie go usłyszeć.
Ale, pchany ciekawością, podniósł kolejną kartkę. Napisano na niej zaledwie cztery słowa:
Już jesteś jej częścią.
***
W Żywicielu Uniwersalnym (hmm... skrótem pewnie będzie ŻU), miejscu do którego trafiał każdy Płaziniec zanim wybrał jaką ścieżką będzie kroczył dalej w swoim życiu, w roku 1997 panowało niesamowite poruszenie. Ledwo miesiąc temu zakończyła się tak zwana WWP – Wielka Wojna Płazińców. Biorąc pod uwagę fakt, że ŻU był miejscem, gdzie mieściła się słynna AP, Akademia Płazińców, nikt nigdy nie odważył się prowadzić tam żadnych działań wojennych.
A co dopiero na taką skalę. Trwająca prawie pięć lat wojna, między Przywrami a Tasiemcami. Wirki nie miały nic do gadania, i tak zamieszkiwały środowisko zewnętrzne.
Niektórzy wciąż pamiętali ten dzień, jak gdyby to było wczoraj. Dzień, w którym stoczono pierwszą bitwę. Lato 1992, piękna pogoda, słoneczko świeci. Tasiemce naostrzyły haczyki, jelito grube roznosiło echem rytm ich kroków. Za barykadami kryły się przywry, ewidentnie gorzej przystosowane.
– Wredna ewolucja – burknął jeden z żołnierzy.
Ich jedyną nadzieją były leukochloridia. Dowodzące armią ślimaków bursztynków, zamienionych w zombie, nadchodziły na ratunek braciom.
W starciach przewagę miały tasiemce, lecz w końcu i je wyczerpały długotrwałe zmagania. Wiosną 1997 obie strony podpisały rozejm, ewidentnie ze szkodą po stronie przegranych przywr. Tasiemce, w celu zagwarantowania sobie posłuszeństwa, wymogły na przywrach by gdy ich dzieci osiągną odpowiedni wiek, zostały wysłane do Akademii. W teorii dla edukacji, w praktyce jako gorzej traktowani zakładnicy. Te dzieci już nigdy więcej miały nie zobaczyć swoich rodzin, w ramach kary za powstanie przywr przeciwko Imperium Tasiemców. Władza tasiemców była niepodważalna.
Skrycie wszystkie przywry nienawidziły tasiemców. Ale nic nie mogły zrobić.
***
Drżąc, Stefan sięgnął po kolejną kartkę. Były wszędzie, otaczały go. A gra nie mogła się skończyć, nim nie pozna treści ich wszystkich.
Jedno jest tylko wieczne —
— strach.
Jaki był cel tego wszystkiego? Czemu Antoniusz nie chciał po prostu pozwolić mu dotrzeć do Woreczka Żółciowego? A skoro nawet, czemu po prostu nie wydać go policji?
– O co ci chodzi?! – krzyknął.
Tuż przed nim wyrosła kolejna karteczka.
O grę.
– Jak ty to robisz?!
Tajemnica J
Stefan nie mógł się zmusić by iść dalej. Zresztą, czemu miałby to robić? Przecież ta gra... jej się nie da wygrać. Jeśli nie będzie szedł, nie będzie zbierał karteczek... Antoniusz nie będzie mógł nic zrobić. Prawda? Prawda?!
– Tasiemce... – powiedział cicho Stefan. Sam nie wiedział do kogo mówił: do siebie, Antoniusza, a może kogoś zupełnie innego. – Wiem, że była wojna. Wygrali. Ale czemu nienawidzą przywr? Czemu nas nienawidzicie?
Jak się mógł spodziewać, znalazł kolejna kartkę.
Szanowny Panie Stefanie!
Nie rozumiem Pańskich motywów. Dlaczego obwinia Pan całe społeczeństwo tasiemców? Widzę jak usiłuje Pan wydostać się z mojej gry. Nie uda się Panu. Niech Pan nie obarcza winą tasiemców. Nie działam w ich imieniu. Kontynuuj, Stefanie. Czytaj moje podpowiedzi. Inaczej się stąd nie wydostaniesz.
Ciekawe, co będzie dalej. Czy pozwoliłbyś, by ktoś poświęcił się dla ciebie?
Jak zwykle przyjmij moje najszczersze pozdrowienia
Naczelny Tasiemiec Antoniusz
Stefan skończył czytać i rozejrzał się po „jaskini”, w której się znajdował. Antoniusz w jakiś sposób widział i słyszał wszystko, co robił.
– Nie możesz oczekiwać ode mnie odpowiedzi na takie pytanie! – zawołał do nieobecnego Naczelnego Tasiemca.
Przed sobą znalazł jeszcze jedna karteczkę. Figurowało na niej tylko jedno słowo.
Mogę.
***
Szeryf, Pasożyt Holmes i ich oddział policyjny przekradali się jelitem cienkim. Wirki tropiące, w kombinezonach i z butlami, dostarczającymi im niezbędny do życia tlen rozpuszczony w wodzie, zwęszyły trop.
Zawędrowali do jakiejś mrocznej, nie znanej im dotychczas części jelita. Szli po dziwacznym śluzie i pomiętych karteczkach. Podczas gdy Holmes z widocznym zainteresowaniem analizował śluz, szeryf przeskakiwał latarką po ściankach. Z zaskoczeniem ujrzał coraz większe ilości kartek.
Światło jego latarki nagle padło na jakąś postać, siedzącą skuloną.
– Hej! – zawołał.
Postać spojrzała na policjanta okrągłymi z przerażenia fotoreceptorami. To był ich podejrzany, co do tego wątpliwości nie było.
– Ręce do góry!
Stefan poderwał się i pomknął na oślep przed siebie, obijając się o ścianki jelita. Policjanci spuścili wirki ze smyczy i pobiegli za nim. Zawiedziony Holmes odrzucił śluz i dołączył do pościgu.
***
Ledwo światło latarki spotkało jego fotoreceptory, Stefan rzucił się do ucieczki. Biegnąc, roztrącał wiszące wszędzie karteczki. Wirki tropiące prawie go doganiały. Nagle potknął się o coś leżącego w śluzie. Upadł na twarz, a wirki natychmiast na niego skoczyły. Zrzucił jednego ze swoich pleców i sięgnął po to, o co się potknął. Ostrożnie to obejrzał, osłaniając się przed atakami wirków.
To był pistolet.
– Antoniusz – szepnął.
Złapał mocniej swój prezent i pobiegł dalej mrocznym tunelem. Już widział światełko na jego końcu. Trochę się spotykając, zostawił policjantów w tyle.
Na spotkanie wyszła mu piękna motylica wątrobowa. Wyglądała na strażniczkę i miała broń, ale na widok Stefana uśmiechnęła się promiennie.
Stefan pomyślał, że mimo wszystkiego, co właśnie mu się przytrafiło, właśnie zakochał się od pierwszego wejrzenia.
– Hej, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – głos motylicy wyrwał go z zamyślenia.
– Uhh... co mówiłaś? – wymamrotał.
– Pytam, coś ty za jeden?
– Jestem Stefan... goni mnie PJ... i, uh, wysadziłem w powietrze Akademię...
– Amanda. Pewnie zmierzasz do Azylu?
Stefan pokiwał głową. Amanda pociągnęła go w kierunku bramy.
– Chodź. Jesteś na miejscu. Tu już nie mogą cię ścigać.
Przydałoby się teraz powiedzieć, że żyli długo i szczęśliwie, ale... nie lubię kłamać.
Widzicie, ja wciąż obserwuję.
~Antoniusz, 2016 rok p.k.j (po kolonizacji jelita)

4 komentarze:

  1. Ciekawy pomysł. Całkiem fajnie się czyta, biorąc również pod uwagę fakt, że wkrótce czeka mnie sprawdzian z biologii o bezkręgowcach...

    Pozdrawiam i życzę dużo weny:)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, dziewczyny ;)
    Pojawiła się ocena waszego bloga na ocenialni WS:
    http://wspolnymi-silami.blogspot.com/2016/03/72-ocena-bloga-latajacylosblogspotcom.html

    Zapraszam do poznania opinii i skomentowania wpisu.

    OdpowiedzUsuń
  3. 39 year old Information Systems Manager Aarika Ferraron, hailing from Nova Scotia enjoys watching movies like Joe and Candle making. Took a trip to Catalan Romanesque Churches of the Vall de BoíFortresses and Group of Monuments and drives a Econoline E150. jej ostatni blog

    OdpowiedzUsuń