wtorek, 23 maja 2017

Kot Apoloniusz i sens życia

Witam serdecznie wszystkich tych, którzy jakimś cudem się tutaj znaleźli! 
Jak zapewnie się domyślacie ( albo i nie), po bardzo długiej nieobecności, postanowiłam wrócić/ reaktywować/ wyciągnąć z Tartaru tego bloga. Robię to po dość spontanicznym, ale dokładnym przeanalizowaniu sytuacju i chwilowo bez wiedzy Rachel ( sorry Rache!).
Na pierwszy ogień postanowiłam przedstawić wam to, co powstało na zeszłorocznym obozie literackim. Jest krótkie, zwięzłe i stanowi dobrą rozgrzewkę przed dłuższymi pracami.
Panie i Panowie, kot Apoloniusz i sens życia!
~Luna
P.S Jeśli jesteś tu nowy - witam jeszcze raz! Jeśli nie - dziękuję, że nie spisałeś mnie jeszcze na straty.
P.S.S Rachel może też nawiedzi was w przyszłości. 

Kot Apoloniusz i sens życia

Życie kota Apoloniusza ograniczało się do jednego podstawowego zajęcia:
Znaleźć żarełko.
Krążąc sobie w swoim połatanym skafandrze kosmicznym po różnorakich planetach i planetoidach, sprawdzał porzucone stacje kosmiczne i wahadłowce, w poszukiwania czegoś nadającego się do spożycia.
Przetrząsając jedno z takich miejsc zdarzyło się tak, że trafił do ciemnego i prawie pustego magazynu. Prawie pustego bo na samym jego środku leżał sobie błyszcząca lampa. Lampa była nieduża, trochę przykurzona i wydawała się być wyjątkowo… samotna.
Apoloniusz zignorowałby ją całkowicie ( w końcu lampki jadalne nie są), ale w tym momencie przedmiot zaczął drgać, kiwać się na boki i wydawać z siebie dziwne syknięcia. Zaintrygowany nietypowym zachowaniem kot, podszedł bliżej po czym niepewnie szturchnął lampę łapą. Zrobił to raz, a potem jeszcze jeden i w tym momencie lampa rozbłysła tęczowym światłem podniosła się gwałtownie do góry, zawirowała w powietrzu i… zniknęła. Rozpłynęła się w powietrzu.
Zamiast tego w jej miejscu pojawiło się biurko. Ale nie takie nowoczesne, metalowe, biurowe, ale stare drewniane. Dodatkowo posiadało ono parę oczów na nogach, szeroki uśmiech i przyczepione do blatu sombrero.
– Witaj! – krzyknęło, podlatując do Apoloniusza. – Czy wybierzesz się ze mną na wyprawę do starej świątyni istnienia, by pod wielkim stołem znaleźć swój sens życie.
– Y…. co? – Reakcja kota była nadzwyczaj entuzjastyczna.
– Każdy musi znaleźć swój sens życia! Po to żyjemy! – Stół podleciał wesoło pod sam sufit. – Ogólne to Carlos mnie zwą! – przedstawił się. – W teorii to dżinem jestem, ale nie spełniam życzeń, tylko pomagam istotom w metryce żywym odnaleźć sens ich egzystencji.
– Aha – skwitował cały wywód Apoloniusz.
– Uznam to za aprobatę dla mojego wspaniałego pomysłu. – Carlos jeszcze raz podleciał do kota położył jedną ze swoich nóg na jego ramieniu i wrzasnął. – Zmiana położenia cząsteczek molekularnych ciała!
Świat wokół nich zawirował. Apoloniusz stracił przytomność.
***
Obudził się w jakimś ciemnym i zimnym pomieszczeniu. Wszystko go bolało, jego sierść była cała mokra i nie miał na sobie ochronnego skafandra.
Przekręcił się na drugi bok, by lepiej zidentyfikować pomieszczenie, ale ku swojemu przerażeniu to co zobaczył tuż przy swoim pysku był wielki wytrzesz Carlosa i jego psychodeliczny uśmiech.
– Witam w świątyni! – zawołał rozradowany, znów unosząc się kilka metrów nad ziemią. – Dobrze, że odzyskałeś świadomość. Nieprzytomny nie mógłbyś znaleźć swojego sensu, a ja straciłbym robotę.
– Jak widzisz, jestem teraz świadomy tego, że wyteleportowałeś mnie w jakieś bliżej nieokreślone miejsce. Dziękuję bardzo, ale chcę do domu – powiedział z wyrzutem Apoloniusz.
– Przecież ty nie masz domy – stwierdził nadal rozradowany Carlos.
Kot przewrócił oczami z irytacją i podniósł się z ziemi.
– W takim razie odstaw mnie do jakiegoś większego miasta – zażądał, otrzepując sierść z kurzu.
– Najpierw staniesz pod naczelnym stołem! – nakazał Carlos po czym nacisnął przyczepiony do ściany przycisk.
Pomieszczenie, w którym się znajdowali zadrżało, a później zaczęło powoli podjeżdżać do góry. Sufit rozsunął się, a oni znaleźli się w ogromnym, bogato zdobionym pomieszczeniu. Ściany pokryte były złotymi gobelinami, a nad ich głowami wznosił się olbrzymi, srebrny stół, mający co najmniej dwadzieścia metrów wysokości.
– O wielki stole istnienia! – krzyknął Carlos i pewne gdyby miał kolana to na nie by upadł. – Przyprowadzam pod ciebie tego oto przedstawiciela Felis Catus, byś pokazał nam jego sens istnienia!
Zamilkł, czekając na odpowiedź. Nie uzyskał jej jednak. Wielki stół milczał.
– E… najwyższy stole? – zapytał niepewnie.
Nagle cała sala zaczęła się trząść, z sufitu spadały kawałki tynku, od ścian odrywały się gobeliny i lampy, wszystko wyglądało jakby zaraz miało się zawalić.
Przerażony Apoloniusz zrobił gwałtowny zwrot w tył i ile sił w płucach, pognał w kierunku majaczących  na horyzoncie drzwi. Słyszał jak za nim Carlos krzyczy i prosi go b został, by znalazł swój sens, ale on miał to w tamtym momencie głęboko gdzieś. Prześlizgnął w luce między drzwiami i wypadł na zalaną światłem polanę. Musiał być na jakiejś planecie, bo kątem oka dostrzegł wiszące wysoko na niebie dwa słońca.
Dopiero kiedy był pewny, że jest bezpieczny, zatrzymał się i pozwolił sobie na kilka chwil odpoczynku. To  był błąd. Już po kilku sekundach pojawił się Carlos.
– Udało ci się! – krzyknęło rozradowane biurko.
– Ale, że niby co? – Apoloniusz spojrzał na dżina jak na wariata.
– Znalazłeś sens swojej egzystencji. – Mebel wydawał się byś tym wyjątkowo podekscytowany
– Y… a jaki on jest? – Kot nadal nie wiele rozumiał.
Carlos zaśmiał się głośno.
– Ucieczka, przeżycie! To ty jesteś tym, który wieje, gdy tylko coś zepsuje, a taki ktoś zawsze musi być. Masz mega farta i zawsze wszystko uchodzi ci na sucho.
Apoloniusz zmarszczył wąsy, pomyślał przez chwilę po czym wzruszył ramionami i powiedział:
– Aha.
A potem odszedł w poszukiwaniu żarełka.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz