sobota, 27 maja 2017

Le vampire de Paris (pt. 1)

Witam! 
No, no, co ja tu widzę, blog wydostał się z odmętów otchłani? Aż się ogarnęłam, zagoniłam komputer do dzialania i powstało... to. Z bliżej mi nieznanych przyczyn postnowiłam napisać nową część Łowców - w końcu tak dawno nic nie było, a mam słabość do tego opowiadania. 
Przestanę już marnować czas i zapraszam do czytania. 
~Rachel


Le vampire de Paris (część pierwsza)


Ach, Paryż. Miasto zakochanych. Idealnie miejsce na podróż poślubną, oczywiście gdyby nie…
– Krakers, nie, zostaw tooo!
Tak. Gdyby nie to.
Rozległ się huk, trzask i dziwaczne mlaśnięcie, a po chwili przez ścianę przefrunął jak gdyby nigdy nic poltergeist, uśmiechając się złośliwie.
– Laura, kochanie… – dobiegł z łazienki zduszony głos Denisa. – Zadzwoniłabyś do Kacpra i powiedziała mu, żeby natychmiast wracał tu po swoje zwierzątko?
Kobieta westchnęła ciężko i już miała sięgnąć po telefon, kiedy nagle drzwi otworzyły się z impetem, i w progu stanął poszukiwany we własnej osobie.
– Me revoilà! – zawołał radośnie, wpadając jak burza do pokoju hotelowego.
– Świetnie – burknął Denis, opuściwszy łazienkę z miną, jakby stoczył ciężką batalię. – To teraz weź Krakersa i wyrevoilujcie się stąd oboje. Chcę mieć trochę spokoju i ciszy.
Kacper zrobił minę, która chyba miała świadczyć o tym, że został zraniony do żywego.
– Ale… nawet nie chcesz usłyszeć czego się dowiedziałem?
– Nie.
– To coś naprawdę świetnego!
– Nadal nie.
– Ekscytującego! Mogącego odmienić całą naszą karierę!
– Hmm… nie.
– Ale…
– Niech pomyślę… nie. A teraz wypad z pokoju.
– Denis, znaleziono kolejnego trupa!
– Trupa?
– Ano. Płci męskiej, na oko czterdzieści lat, sandałki do skarpetek. Zakopany płytko, średnio profesjonalnie, morderca albo był amatorem albo mu nie zależało. Żadnych obrażeń zewnętrznych, a jeśli umarł z przyczyn naturalnych to rodzina chyba nie wyprawiłaby mu pogrzebu w przyrzecznym mule. Oczywiście zawsze mógł zostać otruty, ale to nie tłumaczy ani przerażenia na jego twarzy, ani starania mordercy żeby go zakopać.
– Kacper, jestem z ciebie dumny. Po raz pierwszy mówisz coś tak, jakbyś rzeczywiście się nad tym zastanawiał. A teraz pytanie kolejne. Czy przy zabitym znaleziono ślady ektoplazmy, coś wskazywało na to, że ukatrupił go byt nadprzyrodzony?
– …
– Czy ta sprawa ma coś, cokolwiek wspólnego z zawodem, który wykonujemy?
– …
– Tak sądziłem. Znowu oglądałeś „Sherlocka”?
– … tak.
– W takim razie wypad z pokoju.
***
Kacper powlókł się korytarzem, mamrocząc pod nosem.
– „Wypad z pokoju” mi powie – mruknął. – I co z tego, że nie było śladów ektoplazmy? To jeszcze nie znaczy zaraz, że nie maczał w tym palców byt nadprzyrodzony.
– Wiele bytów nadprzyrodzonych nie ma palców, szefie – poinformował usłużnie Krakers.
– Nie pomagasz.
Wyszedł z hotelu i spojrzał na lewitującego za nim ducha.
– Czy myślisz o tym, o czym ja myślę? – zapytał.
– A będziemy coś rozwalać?
– Możliwe.
– A więc tak.
***
Niecałe pół godziny później, Denis i Laura szli dokładnie tym samym korytarzem, rozważając dokąd udać się na zwiedzanie. A   przynajmniej próbowali rozważać, bowiem dość gwałtownie przerwała im pewna podejrzenie znajoma, długowłosa postać, odziana gustownie w gigantyczny ręcznik, która wpadła na nich na zakręcie.
– Hej, jeśli to nie moja ulubiona parka! – zawołała owa postać.
– Hej, jeśli to nie shinigami, który przy naszym ostatnim spotkaniu prawie zrujnował mi ślub i dostał wyraźny zakaz wracania do świata ludzi w celach innych niż zbieranie dusz! – odpowiedział w podobnym stylu Denis, z tak bardzo udawanym entuzjazmem, że było to fizycznie bolesne.
– Phi! Co tam jakiś zakaz! Poza tym jestem na misji – wyjaśnił bóg śmierci.
– Nie, jesteś w hotelu. Ostatnio jak sprawdzałem, to potrafiłeś się teleportować.
– Ale wtedy ominęłaby mnie ta świetna sauna. Zresztą, to długa misja. Pewnie słyszałeś. Trupy pojawią się nagle, w różnych częściach miasta, bez wyraźnych oznak gwałtownej śmierci poza wyrazem przerażenia na twarzy. Ktoś musi się tym zająć i znaleźć sprawcę.
Denis skojarzył fakty niemal natychmiast.
– I tak oto moja podróż poślubna poszła w cholerę – westchnął. – Muszę znaleźć Kacpra.
– Idę z wami – oznajmił shinigami tonem wyraźnie sugerującym, że sprzeciw nie jest mile widziany.
– Nie tak szybko – Laura pokręciła głową, odzyskując mowę i lustrując odzienie kosiarza spojrzeniem. – Ubrania. Już.
***
Nie minęło pięć minut kiedy wypadli na ulice Paryża. Ten pośpiech choć trochę tłumaczył ubiór boga śmierci – czarny płaszcz, glany, skarpety różnej długości i w dwóch różnych kolorach i krótkie spodenki. Kosę miał przerzuconą przez plecy, ale jakimś cudem nikt nie zwracał na nią uwagi. Denis odniósł wrażenie, że mógł to być jakiś rodzaj magii. Czyżby zwykli ludzi widzieli w tym miejscu kij golfowy albo fragment rury?
– Dobra, myśl – powiedział do siebie Denis. – Dokąd byś poszedł gdybyś był Kacprem bawiącym się w detektywa?
Skupił się i po chwili go olśniło.
– … o nie.
– Jak bardzo źle jest? – zapytała Laura.
– W skali od jeden do dziesięć? Sto. Ma ktoś pojęcie gdzie trzymają akta dotyczące tych morderstw?
– Chyba nie myślisz, że…
– Tak. Myślę.
– Przecież Kacper nie zrobiłby czegoś aż tak nierozsądnego!
– Powtórz to stwierdzenie jeszcze raz i dokładnie przeanalizuj.
– Okej, wygrałeś.  
***
Znalezienie odpowiedniego miejsca nie zajęło im dużo czasu. Prawdziwym problemem było dowiedzenie się, czy Kacper jest w środku, ponieważ wyjątkowo brakowało śladów destrukcji, którymi można by podążać.
– Nie wiem jak wam – mruknęła Laura. – Ale mi się coś zdaje, że grzeczne zapukanie i spytanie, czy nie widzieli czasem podejrzanego chłopaka z duchem na ramieniu odpada.
– Moim zdaniem w ogóle przebywanie w tej okolicy z tym tu odpada – Denis pokazał na kosiarza. – Zaraz nas stąd wyrzucą, jeśli nie aresztują.
– Ranisz – oznajmił shinigami, poprawiając kołnierzyk płaszcza.
– Mógłbyś chociaż raz nie brać ze sobą tej kosy.
– W życiu! Jest mi potrzebna, a poza tym nie mogę jej tak po prostu zostawić i ryzykować, że dotknie jej jakiś śmiertelnik!
– Czemu nie? Co by się wtedy stało?
– Ujmijmy to tak, że wolisz nie wiedzieć.
Ich rozmowę przerwał dopiero sam Kacper, który niespodziewanie wyskoczył przez okno tuż obok nich, odziany w czarne wdzianko, które podejrzanie wyglądało, jakby zwinął je ze sklepu z kostiumami na karnawał dla dzieci, i pomknął przed siebie, z Krakersem lewitującym mu nad głową.
Przez rzeczone okno szybko wychynęła głowa policjanta. Przynajmniej Denis zgadywał, że jest to policjant, miał bowiem mundur i cienki, francuski wąsik, oraz wrzeszczał coś po francusku. Łowca nie był w stanie go zrozumieć, ale z samego tonu głosu mógł wywnioskować, że znaczyło to coś w stylu „wracaj tu, do cholery!”.
Niezbyt długo się namyślając, cała trójka pognała za Kacprem, nie chcąc ryzykować bycia wmieszanym w to wszystko. Po paru zakrętach udało im się z nim zrównać.
– O, cześć wszystkim! – zawołał wesoło. – Co wy tu robicie?
– Pilnujemy cię, żebyś nie zrobił nic głupiego – prychnął Denis. – Ale na to chyba już za późno.
– Widzieliście to? Hehe… he… ups.
– Przez „to” rozumiesz włamanie, czytanie ściśle tajnych dokumentów i ucieczkę przed policją? W takim razie tak, widzieliśmy.
– Eee… to brzmi gorzej niż jest naprawdę?
– To nie było stwierdzenie, na które miałeś odpowiedzieć pytaniem.
– Ale za to nie uwierzysz, czego się dowiedziałem! Złapmy transport do hotelu to wam zaraz wszystko opowiem.
***
– Wampir? Kacper, czy ciebie już do reszty pogięło?  
– Mówię poważnie! – obruszył się Łowca, powoli wczołgując się po schodach na wyższe piętro hotelu. – Na szyi zabitego znaleziono dwa ukłucia. Sprawdziłem, i to samo przytrafiło się każdej z ofiar! To na pewno sprawka wampira!
– Bzdura. Na pewno jest jakieś sensowniejsze wytłumaczenie tego wszystkiego. Poza tym wampiry nie istnieją.
– Akurat! Gdyby to była zwykła sprawa, nie mieszałby się do tego shinigami!
– To jeszcze niczego nie dowodzi. Równie dobrze może to być jakiś zwykły, trzeciorzędny upiór.
– Upiór, który pije krew? I ty mi mówisz, że mój pomysł to bzdura.
– Bo wampiry nie istnieją! Ile razy mam ci to powtarzać?
Laura westchnęła, kręcąc głową, po czym przekręciła klucz w zamku i otworzyła drzwi do pokoju.
Przywitała ich ciemność. A w ciemności, lśniąca para czerwonych oczu.

Bonjour – powiedziały oczy. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz